Kamikaze - Boski wiatr



Sekacja "Shikishima" atakuje

Ochotnicy ze stacjonującej w Mabalacat sekcji "Shikishima", której przewodził Yukio Seki nie czekali długo na swój pierwszy lot. Samoloty zwiadowcze doniosły o wykryciu okrętów operacyjnych nieprzyjaciela na wschód od Leyte 21 października o godzinie 9:00. Kilka minut później zaalarmowani piloci kamikaze w pełnym rynsztunku bojowym biegli wąską ścieżką w kierunku punktu dowodzenia lotniska. W ich twarzach i postawie nie było nic, co mogłoby sugerować, że ich misja jest czymś więcej, niż rutynowym lotem bojowym. Nie przejawiali oni ani cienia smutku, czy goryczy, a przecież wyruszali na spotkanie nieuchronnej śmierci. Prowadzeni przez kapitana Seki lotnicy kamikaze ustawili się po ceremonialną czarkę wody. Koledzy z bazy, którzy przybyli aby ich pożegnać, zaintonowali bardzo starą, niepokojącą w brzmieniu, pełną melancholii pieśń "Umi Yukaba", którą niosła w dal poranna bryza.

"Umi yukaba (Jeśli wypłynę na dalekie morze)
Mizuku kabane (Czeka mnie grób w głębinach)
Yama yukaba (Jeśli pójdę w góry)
Kusa musu kabane (Czeka mnie grób pośród traw)
Ōkimi no he ni koso shiname (Ale jeśli będę mógł zginąć za Cesarza)
Kaerimi wa seji (Nie będę tego żałował)".


- Umi Yukaba

This text will be replaced by the flash music player.

Wydano rozkaz odlotu. Piloci kamikaze skierowali się do swoich maszyn. Gdy wchodzili do kokpitów, rozgrzane silniki pracowały miarowo i jednostajnie. Kapitan Seki, blady i wycieńczony nękającą go od trzech dni chorobą, w powadze i skupieniu, z pewną determinacją w głosie, zgłaszał gotowość bojową. Na zakończenie zwrócił się do Tamai: "Panie komandorze, proszę żeby pan się tym zajął" i wręczył mu starannie złożony arkusik papieru, po czym szybko poszedł do swojego samolotu. Gdy w jakiś czas potem Tamai zajrzał do środka, znalazł tam kosmyk włosów Seki — tradycyjny symbol pamięci, który spodziewający się śmierci samuraje przesyłali swoim rodzinom.

Kadr z filmu nakręconego w czasie przygotowań do startu pierwszej jednostki Kamikaze - sekcji Shikishima jednostki Shimpu Fotografia 12. Kadr z filmu nakręconego w czasie przygotowań do startu pierwszej jednostki Kamikaze - sekcji Shikishima jednostki Shimpu. Pilot otrzymujący czarkę sakę to Yukio Seki. Dostaje ją od porucznika Asaiki Tamai. Osoba w centrum kadru, stojąca przodem do pilotów to wiceadmirał Onishi.

Myśliwce wystartowały i poleciały zwartym szykiem na wschód — w obszar, gdzie zwiadowcy napotkali okręty wroga. Jednak piloci na próżno przeszukiwali wskazany teren — nie znaleźli tam nic poza ogromem wód Pacyfiku. Na resztkach paliwa wszystkie samoloty powróciły do Mabalacat.
Przez cztery kolejne dni udawał się w misję specjalną i za każdym razem był zmuszony powrócić do bazy. Jego dzień nadszedł 25 października. Tego dnia sekcja "Shikishima" wystartowała z Mabalacat o godzinie 7:25, z zadaniem przeszukania wód wschodniego terytorium Filipin. Gdyby w wyznaczonym obszarze piloci nie napotkali strategicznych celów, mieli skierować się do zatoki Leyte i tam przeprowadzić samobójcze ataki.
Kamikaze nie musieli lecieć w obszar inwazji. O godzinie 10:10, na kierunku wschodnim, dostrzegli flotę nieprzyjaciela. Pomimo deszczu zdołali stwierdzić, że jest to duży zespół zadaniowy, mający w swoim składzie 4 do 5 pancerników oraz około 30 innych okrętów, w tym niszczyciele i lotniskowce. Amerykanie kierowali się na północ pod osłoną 20 myśliwców bojowych. Dostrzeżono też następną grupę, o godzinie 10:40, na pozycji 85° na wschód od wybrzeży wyspy Leyte, około 90 mil od Tacloban.
Komandor porucznik Tadashi Nakajima, przebywający w tym czasie na lotnisku na wyspie Cebu tak wspominał wydarzenia z 25 października.
"Tego ranka na Cebu nie znaliśmy jeszcze szczegółów lotu operacyjnego kapitana Seki. Pierwsze informacje dotarły do nas wraz z trzema myśliwcami, które wylądowały niespodziewanie tuż po dwunastej w południe. Siedziałem wówczas w punkcie dowodzenia lotniska, usytuowanym na niewielkim wzniesieniu, na skraju pasa startowego północ-południe. Punkt dowodzenia mieścił się w typowej filipińskiej chacie z podłogą położoną powyżej poziomu gruntu. Część powstałej w ten sposób przestrzeni pełniła rolę magazynu; resztę oczekujący na start piloci wykorzystywali jako schronienie przed prażącymi promieniami tropikalnego słońca.
Z punktu dowodzenia rozciągał się doskonały widok na płytę lotniska, a nocą bardzo wyraźnie widzieliśmy stamtąd ogień dział przeciwlotniczych nad Leyte, 60 mil na wschód od naszej bazy.
Ponieważ znajdowaliśmy się tak blisko centrum działań, byliśmy bardzo dogodnym punktem przystankowym dla samolotów innych jednostek, które powracały z zatoki Leyte po nalotach na okręty nieprzyjaciela lub po walkach na wschodnich wodach Filipin. Ale nie tylko dogodne położenie przyciągało lotników na Cebu. Nasza kantyna słynęła z doskonałości wydawanych posiłków, a kwatermistrz bardzo nieskromnie twierdził, że serwuje najlepsze jedzenie na Filipinach.

Samoloty A6M5 należące do sekcji Shikishima z jednostki Shimpu utworzonej przez pilotów z 201. Korpusu Lotniczego. Dwa myśliwce wyposażone z zbiorniki paliwa pilotowane przez eskortę. Maszyna oznaczona numerem 02-888 należy do dowódcy jednostki kpt. Yukio Seki, który zatopił w tej misji lotniskowiec St. Lo Fotografia 13. Samoloty A6M5 należące do sekcji "Shikishima" z jednostki "Shimpu" utworzonej przez pilotów z 201. Korpusu Lotniczego. Dwa myśliwce wyposażone z zbiorniki paliwa pilotowane przez eskortę. Maszyna oznaczona numerem 02-888 należy do dowódcy jednostki kpt. Yukio Seki, który zatopił w tej misji lotniskowiec "St. Lo".

Stąd, gdy obserwator zameldował: "Komandorze Nakajima, trzy myśliwce "Zero" podchodzą do lądowania", uznałem, że to typowa wizyta kulinarnych koneserów. Jednak po lądowaniu pierwszego z nich dostrzegłem na kadłubie i skrzydłach maszyny oczywiste ślady walki i zrozumiałem, że tym razem lotnicy nie przylecieli tutaj w celach towarzyskich. Pilot wyskoczył z kokpitu i pobiegł w kierunku punktu dowodzenia. Rozpoznałem starszego chorążego Hiroyoshi Nishizawę, który dwa lata wcześniej latał w mojej załodze w Rabaul. Teraz za napięciem w jego twarzy, niewątpliwie spowodowanym niedawną walką, krył się pewien entuzjazm, który spowodował, że wkrótce wokół sierżanta zebrała się grupa ludzi.
Nishizawa przybył na Cebu, aby złożyć raport o pierwszej zakończonej sukcesem misji kamikaze. Był on naocznym świadkiem ataku jednostki "Shikishima" — złożonej z 5 samolotów szturmowych i 4 myśliwców eskorty — dowodzonej przez kapitana Seki. Dowiedzieliśmy się, że tego ranka udało się im zlokalizować zgrupowanie bojowe okrętów wroga i po obraniu przez każdego z pilotów określonego celu, kamikaze przystąpili do ataku. Pierwszy uderzył kapitan Seki — wymierzył w jeden z lotniskowców, przedarł się przez zaporę ognia dział przeciwlotniczych i przebił jego pokład od strony rufy. Drugi z atakujących uderzył w ten sam lotniskowiec niemal w identycznym miejscu. Według Nishizawy, dym i płomienie powstałe po eksplozji wywołanej tymi atakami, wzbiły się na wysokość 1000 metrów. Lotniskowiec został zatopiony.
Trzeci z myśliwców trafił w kolejny lotniskowiec, wzniecając poważny pożar, czwarty natomiast rozbił się z wielką siłą o pokład lekkiego krążownika, który natychmiast poszedł na dno. Atak piątego pilota prawdopodobnie nie był skuteczny.

Natychmiast przesłałem kablogram do Manili. Później dowiedzieliśmy się, że jeszcze tego samego dnia radio tokijskie nadało wiadomość o sukcesie kapitana Seki, w formie epokowego komunikatu Cesarskiej Kwatery Głównej:

"Jednostka "Shikishima" ze Specjalnego Korpusu Szturmowego Kamikaze przeprowadziła dzisiaj uwieńczoną sukcesem akcję, zaskakując zgrupowanie bojowe wroga, mające w swoim składzie cztery lotniskowce. Nastąpiło to 30 mil na północny-wschód od wyspy Suluan o godzinie 10:45. Dwa myśliwce, rozbijając się o jeden z lotniskowców, spowodowały jego zatopienie. Trzeci samolot uderzył w kolejny lotniskowiec, wzniecając groźny pożar na jego pokładzie, a czwarty trafił w krążownik, który natychmiast zatonął".


Okręty uszkodzone tego dnia, w wyniku akcji kamikaze, to: "Kalinin Bay" (CVE-68) i "Kitkun Bay" (CVE-71) na pozycji 11°10'N, 126°20'E oraz "White Plains" (CVE-66) na pozycji 11°40'N, 126°20"E. Stąd należy przypuszczać, że wszystkie 5 samolotów formacji szturmowej "Shikishima" zdołało przeprowadzić celne uderzenie — Nishizawa musiał błędnie rozeznać sytuację.
Czy Seki zatopił "St Lo"? Co do tego nie ma większych wątpliwości. Znane są następujące fakty. Myśliwiec Zero wyszedł z ostrego nurkowania i skierował się ku lotniskowcowi na wysokości 100 stóp nad poziomem morza. Na okręcie zaterkotały karabiny, lecz spudłowały. Według raportów pilot (prawdopodobnie Seki) był spokojny i opanowany, i trzymał się idealnie kursu. Niecałą minutę później zrzucił bombę na środek pokładu. Następnie jego samolot rozbił się i wybuchł, a szczątki samolotu i pilota rozprysły się dookoła. Bomba eksplodowała, a płonące paliwo spowodowało kolejne gwałtowne wybuchy.

Kula ognia powstała w wyniku uderzenia samolotu Yukio Seki w pokład lotniskowca Saint Lo Fotografia 14. Kula ognia powstała w wyniku uderzenia samolotu Yukio Seki w pokład lotniskowca "Saint Lo".

Nim okręt zatonął nastąpiło na nim osiem eksplozji. Jeden samolot zatopił lotniskowiec. Czy też, jak podsumował pewien obserwator: "Jeden pilot, jedno Zero, jedna bomba, jeden lotniskowiec".
Umiejętności pilota w sposobie przeprowadzenia zabójczej misji stanowiły dobre wskazówki, że był nim nikt inny, tylko Yukio Seki.
Zrzut bomby przez pilota, zanim jego samolot uderzył w pokład lotniskowca także odpowiada zachowaniu Seki. Przed misją, Seki chwalił się reporterowi Masashi Onoda, że gdy znajdzie lotniskowiec to zrzuci 250 kg bombę w sam środek pokładu.
Podporucznik Hiroyoshi Nishizawa, który prowadził jednostkę eskortującą, nadał przez radio komunikat o wynikach pierwszego w historii oficjalnego ataku Kamikaze. Według Nishizawy zatopiony został amerykański lotniskowiec i krążownik, natomiast drugi lotniskowiec poważnie uszkodzono. Z dokumentów wynika, że nie został zatopiony żaden krążownik, jedynie "St Lo". Zestrzelono 2 amerykańskie myśliwce Grumman i myśliwiec eskortujący. Nishizawa zginął dzień później, gdy amerykańskie myśliwce patrolowe przechwyciły i zestrzeliły samolot transportowy na pokładzie którego Nishizawa wracał z Cebu do Mabalacat.

Mimo pierwszych zwycięstw pilotów Kamikaze, 27 października wiceadmirała Onishiego ogarnęło zniechęcenie. Coraz bardziej martwiło go pogarszające się położenie, w jakim znalazła się jego ojczyzna. Dlatego zwrócił się do jednego z oficerów sztabowych, Rikihei Inogu-chiego, tymi słowami:
"To, że musieliśmy uciec się do ataków Kamikaze, świadczy o słabości naszej strategii. Z pewnością nie jest to konwencjonalna metoda walki".

Samolot A6M Zero pilotowany przez pilota Kamikaze z sekcji Shikishima, jednostki Shimpu chwilę przed uderzeniem w pokład lotniskowca White Plains Fotografia 15. Samolot A6M Zero pilotowany przez pilota Kamikaze z sekcji Shikishima, jednostki Shimpu chwilę przed uderzeniem w pokład lotniskowca "White Plains".

Onishi i jego sztab nie traktowali ataków Kamikaze jako przejawu "fanatycznego zaślepienia", lecz jako decyzję wynikająca z "wojennej rzeczywistości". Jednym z najlepszych przykładów chłodnej obojętności pilotów Kamikaze wobec czekającego ich przeznaczenia był raport, który trafił do rąk Onishiego. Sporządził go kapitan Naoji Fukabori, prowadzący sekcji Juncho z 701. Grupy 2. Floty Powietrznej po powrocie z lotu bojowego. Musiał zawrócić znad zatoki Leyte, gdyż zaciął mu się mechanizm odbezpieczania bomb, a ponadto zapadające ciemności uniemożliwiały dokonanie ataku.

"27 października 1944 roku

Do wiadomości dowódcy 701. Grupy Lotniczej, baza Nichols Field.
Do wiadomości komandora podporucznika Ema, baza Mabalacat Eastern Field.
W dniu dzisiejszym musiałem lądować awaryjnie w Legaspi (na filipińskiej wyspie Bohol) z powodu problemów z odbezpieczeniem bomb. Po usunięciu usterki dołączyłem do swej sekcji i kontynuowałem lot ku Leyte, docierając tam o godzinie 18:50. Krążyliśmy nad zatoką na wysokości 1000 metrów, ale po zachodzie słońca nie mogliśmy prawidłowo rozpoznać okrętów. Dwa samoloty z mojej sekcji przeprowadziły atak, ale ja nie byłem w stanie znaleźć odpowiedniego celu, dlatego zrezygnowałem z wykonania zadania i zawróciłem do bazy. Wylądowałem bezpiecznie w bazie na Cebu około godziny 20:30. Zamierzam jutro rano ponownie wystartować i znaleźć stosowny cel do przeprowadzenia ataku. Poniżej zamieszczam wnioski, przydatne dla tych, którzy w przyszłości pójdą w moje ślady:
1. Przed startem należy dokładnie sprawdzić zapalniki bomb.
2. Samolot obciążony jedną bombą 250-kilogramową i czterema 60 kilogramowymi rozwija prędkość przelotową około 125 węzłów. Świadomość tego faktu jest niezbędna dla wyliczenia odpowiedniego czasu wylotu. Dotarcie w rejon celu po godzinie 18:20 sprawia, że niemożliwe staje się prawidłowe rozpoznanie typów okrętów. Z powietrza trudno znaleźć cel na powierzchni morza, nawet przy świetle dziennym.
3. Uważam, że do przeprowadzenia prawidłowo skoordynowanego ataku o zmierzchu najlepiej nadaje się pokładowy bombowiec nurkujący Type-99.
4. Proponuję rozważyć możliwość przeprowadzenia ataku o świcie, z międzylądowaniem na Cebu. O świcie zagrożenie ze strony nieprzyjacielskich myśliwców jest mniejsze, a dodatkowa ilość paliwa pozostała w zbiorniku zwiększy siłę wybuchu.
5. Przede wszystkim nie należy tracić cierpliwości. Trzeba poczekać na zadowalające warunki do przeprowadzenia ataku. Pilot, który straci cierpliwość, ryzykuje uderzenie w bezwartościowy cel.

P.S.
Ofiarność naszych pilotów upewnia mnie, że chwała imperium przetrwa na wieki. Nasi piloci są młodzi, ale ich postawa jest wyśmienita. Nie ma żadnych problemów ze znalezieniem kandydatów na Kamikaze. Życzę panom wszystkiego najlepszego, pozostańcie w dobrym zdrowiu.
Sayonara".


Prawdopodobnie Fukabori dokonał udanego ataku nazajutrz po sporządzeniu raportu. Uważa się, że jego celem był lekki krążownik "Denver", który tego właśnie dnia został trafiony przez Kamikaze.

Po wojnie Asaichi Tamai, zastępca dowódcy, który wybrał Yukio Sekiego, by poprowadził pierwszą misję Kamikaze, został mnichem buddyjskim. Tamai powiedział przyjaciołom, że nie mógł osiągnąć nirwany (stanu czystej rozkoszy) bez uprzedniego "pocieszenia dusz" wszystkich tych pilotów, których wysłał na misję w jedną stronę nad wody Pacyfiku.

Po pierwszej akcji pilotów samobójców, Gunreibu (Sztab Generalny) wydał komunikat, w którym gloryfikował Kamikaze i wskazywał, że tak szczególna ofiara może uchronić Japonię przed nieprzyjacielską inwazją. Wydane zostały Cesarskie Rozkazy nr 649 i 650, w których zdefiniowano pośmiertny ceremoniał tych, którzy przeprowadzili atak Kamikaze. Na ten temat ukazała się również książeczka dla młodzieży, traktowana także jako podręcznik — "Vademecum techniki samobójczego ataku". I to było wszystko.
Cesarz Hirohito o całym przedsięwzięciu poinformowany został przed admirała Mitsumasa Yonai, który po osobistym zapoznaniu się z wynikami akcji stwierdził, że postępy na Filipinach nie są tak wyraźne, jak twierdził minister Marynarki. Nie był także przekonany o celowości nowej metody walki. Cesarz wysłuchał relacji admirała Yonai i oświadczył: "Czy konieczne było posunięcie się do takich ekstremalnych środków?". Dodał: "Lecz niewątpliwie zrobili dobrą robotę". Cesarz powiedział także jednemu z admirałów, że odwołanie się do samobójczych ataków przepełniało go smutkiem.
Szef Sztabu Marynarki admirał Koichi Oikawa niecierpliwie czekał na reakcję cesarza. Kiedy mu ją zreferowano, zastrzegł sobie, że Kamikaze nie zostali przez cesarza potępieni. Bez względu na słowa Yonai i szkodliwość "Kamikaze" pośpiesznie wysłał on raport na Filipiny do wiceadmirała Ohnishi. Ten natomiast przekazał go do Fukudome, po czym Ohnishi utworzył "Rengo-Kichi Kokubutai" — Połączoną Podstawową Grupę Lotniczą, składającą się z 1. i 2. Kantai. Ohnishi został jej szefem sztabu, realizując swój sen.

Akcje pilotów Kamikaze

Japoński przemysł lotniczy w czasie wojny nad Pacyfikiem wyprodukował około 70 tysięcy samolotów. W połowie 1944 roku Marynarka dysponowała niecałymi dziesięcioma tysiącami a Armia nieco ponad jedenastoma tysiącami samolotów bojowych. W siedemdziesięciu procentach były to samoloty myśliwskie i one stały się podstawowym sprzętem wykorzystywanym do samobójczych ataków Kamikaze. Były dostatecznie szybkie i zwrotne aby mogły uniknąć kontrataku amerykańskich samolotów myśliwskich.
W skład japońskich sił zbrojnych wchodziły lotnictwa Marynarki i Armii, ale te służby miały odmienny punkt widzenia na wykorzystanie swoich samolotów w atakach samobójczych. O ile w Marynarce założono, że ataki samobójcze będą prowadzone wyłącznie przy wykorzystaniu samolotów, to w Armii przy tego rodzaju atakach postawiono na ścisłą współpracę sił lotniczych i lądowych. Dla Armii pilot był cenniejszym żołnierzem od piechura, dlatego w lotnictwie armijnym nie dochodziło do tak masowych ataków samobójczych jak w lotnictwie morskim. W Armii jednostki lotnicze przeznaczone do ataków samobójczych otrzymały nazwę Shinfu, a sam atak samobójczy określano mianem Tai-atari (spadający grom). Nazwa Shinfu była jednoznaczna z nazwą Kamikaze. Rekrutację do jednostek Shinfu przeprowadzano na zasadzie pełnej dobrowolności. W Armii nie odbywało się to tak spontanicznie jak to miało miejsce w Marynarce. Pod koniec maja 1945 roku na wyspie Kiusiu doszło do buntu pilotów lotnictwa armijnego. Powodem był rozkaz, w którym oznajmiono, że wszystkie tam znajdujące się jednostki mają status jednostek samobójczych. Zszokowany zaistniałą sytuacją generał Miyoshi złożył protest do generała Suguwara — dowódcy jednostek Tai-atari. Ten również zaskoczony przekazał protest do Gunreibu (Sztab Generalny). Wkrótce potem nadeszła stamtąd lakoniczna odpowiedź informująca, że wszystkie jednostki lotnicze znajdujące się na wyspie Kiusiu podporządkowane są admirałowi Ugaki. Jednostki armijne jednak do ataków samobójczych startowały sporadycznie.

Szkolenie nowych pilotów specjalnych jednostek szturmowych rozpoczęto wraz z ogłoszeniem rozkazu o ich organizacji. Jako pierwsze szkolenie rozpoczęło lotnictwo Marynarki. Wraz z nadejściem grudnia 1944 roku dowództwo Marynarki doszło do wniosku, że zupełnie bezużyteczne jest wysyłanie do ataków samobójczych doświadczonych pilotów. Początkowo uważano, że lotnicy Kamkadze zdołają zadać flocie USA tak duże straty, że zniwelują ich przewagą techniczną i ilościową. Wraz z upływem czasu zasadnicze przesilenie nie nastąpił a lotnictwo Marynarki zaczęło odczuwać dotkliwe straty. Uznano, że korzystnie będzie zaangażować doświadczonych pilotów jedynie do osłony samolotów Kamikaze. Wykorzystano do tego oficjalną propagandę, która w niedługim czasie wprowadziła w szeregi Kamikaze dość znaczną ilość rozentuzjazmowanej młodzieży, przede wszystkim z kręgów studenckich. Główną bazą szkoleniową był Kagoshima, leżąca na wyspie Kiusiu. Zorganizowany tam ośrodek szkoleniowy nazywał się "Rengo Koku Shotai". Jego nazwa nie bardzo odpowiadała jego funkcji ponieważ prowadzone w nim szkolenie dalekie było od klasycznego programu szkolenia pilotów Marynarki. Przebieg był znacznie uproszczony. Od pilota Kamikaze wszakże oczekiwano jedynie lotu do celu, a lądowania nie przewidywano. Program szkolenia obejmował trzydzieści startów z instruktorem na szkolnym samolocie Mitsubishi A5M4-K, który był dwumiejscowym wariantem jednomiejscowego pokładowego samolotu myśliwskiego Mitsubishi A5M4; dwadzieścia startów i lądowań na dwumiejscowym samolocie szkolnym Mitsubishi A6M2-K, będącym wariantem samolotu myśliwskiego Mitsubish A6M2 "Zero". Na zakończenie tego szybkiego kursu nauki latania, słuchaczy wysłuchiwali jeszcze przez kilka godzin wykładów na temat: nawigacji, ja zachować się w przypadku awarii silnika lub podczas spotkania z nieprzyjacielem oraz jak przeprowadzać właściwy atak samobójczy. Później absolwent otrzymywał legitymację pilota Kamikaze i skierowanie do odpowiedniej jednostki. Zakładano, że w niej udoskonali swoje umiejętności pilotażowe, biorąc udział w dalszych lotach treningowych, a przede wszystkim będzie korzystał z doświadczeń innych członków jednostki. Nawet laik może zauważyć, że takie ekspresowe szkolenie miało szereg negatywnych stron. "Błyskawiczni piloci" byli wprawdzie gotowi zniszczyć w samobójczym ataku dowolny obiekt nieprzyjaciela, jednakże dla większości z nich największym problemem było odnalezienie go, a to z powodu niedostatecznego przeszkolenia w zakresie nawigacji morskiej. Dowództwo lotnictwa morskiego zakładało bowiem, że cele ataków nie będą tak oddalone, aby trzeba było ich poszukiwać przy pomocy nawigacji. Poza ty uważano, że do celu nowicjusze doprowadzeni zostaną przez doświadczonych pilotów, którzy poza tym będą zapewniać im osłonę powietrzną. Z tego powodu "błyskawiczni piloci" nie byli zaznajamiani z problematyką walk powietrznych.
Wszystkie te przypadki, łącznie z minimalną ilością samodzielnych lotów, gorzko się zemściły, kiedy piloci znaleźli się w warunkach bojowych. Jako przykład może posłużyć los 150 samolotów pilotowanych przez "błyskawicznych pilotów", którzy wystartowali z Kiusiu aby na Tajwanie dokończyć program szkolenia operacyjnego. Szkolenie miało trwać dziesięć dni, w ramach którego piloci mieli przelecieć na Filipiny, gdzie miano ich później przydzielić do poszczególnych jednostek samobójczych. Trasa przelotowa prowadziła przez Okinawę, Anami O'Shima i Taichu na Tajwanie. Podczas przelotu samoloty powadzone przez doświadczonych pilotów nieoczekiwanie spotkały amerykańskie samoloty myśliwskie. Walka zakończyła się stratą 20% "błyskawicznych pilotów", strąconych lub zagubionych na skutek braku orientacji nad morzem, będącej tutaj bardziej złożonym problemem niż nad lądem. Następne straty powstały podczas lądowania niedoświadczonych pilotów. Skutki strat uświadomiło sobie dowództwo lotnictwa morskiego dopiero na Tajwanie, kiedy po dziesięciu dniach pobytu, nie można było z "błyskawicznych pilotów" utworzyć żadnej jednostki. Poza tym zaczął występować brak paliwa, który nie pozwalał na zakończenie programu szkoleniowego. Wynik był z góry wiadomy. Z pierwszych 15 samolotów z "błyskawicznymi pilotami" do Manili dotarło tylko pięć. Podczas lądowania wszyscy uszkodzili podwozia. Wtedy okazało się, że nie można dalej marnować ani pilotów, ani samolotów, oraz że należy bezdyskusyjnie znacznie przedłużyć program szkolenia pilotów Kamikaze. Póki co, do ataków samobójczych ponownie zaangażowano doświadczonych pilotów.

Szkolenie przyszłych pilotów samolotów samobójczych o napędzie rakietowym "Kugisho Ohka" przebiegało już w całkiem absurdalny sposób. Absolwenci takiego szkolenia kończyli kurs po kilkugodzinnym siedzeniu na ławeczce, trzymając w rękach drewniany kołek imitujący drążek sterowy — knypel. Nogami ubranymi w sandały usilnie ćwiczyli wychylanie sterów zamontowanych na drewnianych koziołkach. Do tego z głośników puszczano nagrany głos silników, który był uzupełniany komendami instruktorów. Proste —jakby mali chłopcy bawili się w pilotów. W tym przypadku dowództwo lotnictwa Marynarki zakładało, że samoloty Ohka dowiezione zostaną w pobliże celu przez samoloty bojowe Mitsubishi G4M2 (Betty), a samo naprowadzenie samolotu samobójczego będzie już bezproblemowe z niewielkimi korekcjami kierunku podczas lotu nurkowego. Jeżeli do tego dołączy się psychologiczną część szkolenia praktycznego na bezsilnikowych wariantach Ohki, ostateczne wyniki same podsumowały cały system szkolenia, a były one bardzo mizerne.
W lotnictwie Armii takich problemów nie było. Ochotników też było stosunkowo dużo, ale ich szkolenie odbywało się z zachowaniem wszelkich zasad odstawowego planu szkolenia lotniczego, a przyspieszenia nie brano pod uwagę. Do jednostek Shinfu przychodzili jedynie wykwalifikowani piloci. Wyposażenie pilotów specjalnych jednostek szturmowych różniło się nieznaczne, i to tylko w szczegółach, od pozostałych pilotów. Najwięcej finezji wprowadzali piloci lotnictwa morskiego. Podstawowym wyróżnikiem była biała szeroka opaska z czerwonym okręgiem — herbem Japonii. Nakładana była na lewy rękaw kombinezonu lotniczego. Niektórzy piloci nosili ją na prawym przedramieniu. Na prawym pasku uprzęży spadochronu naszywany był biały pasek z napisanym tekstem, na przykład: "Yukio Seki, członek specjalnej jednostki szturmowej, zwyciężył nieprzyjaciela dla chwały Cesarza i Japonii". Wokół szyi piloci zwykle okręcali się białym szalem z podpisami członków jednostki. Ochotnicy ze szkół lub młodzi piloci wokół głowy obwiązywali sobie hachimaki. Był to biały pas odwagi z czerwonym okręgiem, będący również symbolem wschodzącego słońca. Niekiedy pod kombinezon piloci brali flagę japońską z podpisami wszystkich członków jednostki specjalnej.
Piloci lotnictwa armijnego wokół szyi obwiązywali sobie sennibari lub "szal z tysiącem ściegów na szczęście". Większość ich pilotów nie nosiła białych opas na rękawie ani też nie miała paska na uprzęży spadochronu. Tak było jedynie na początku bojowej działalności Kamikaze, później wszystko się uprościło. Pozostało tylko hachimaki i sennibari, a japońską flagę na piersi brali jedynie dowódcy grup szturmowych. Nigdy jednak nie zabrakło samurajskiego miecza. Ten miał dodawać otuchy i odwagi podczas ataku.

Start pilota kamiakze zasiadającego za sterami Ki-43 Hayabusa Fotografia 16. Start pilota kamiakze zasiadającego za sterami Ki-43 Hayabusa. Na pierwszym planie grupa kobiet żegnająca młodzieńca wyruszającego na misję bez powrotu.

Jak już wspomniano, piloci, którzy wstąpili do specjalnych jednostek szturmowych, Kamikaze lub Shinfu mieszkali razem z innymi pilotami, a także mieli taki sam program zajęć. Zakwaterowani byli jednak oddzielnie i nie musieli brać czynnego udziału w codziennych lotach operacyjnych. Czekali jedynie na rozkaz do ich specjalnego lotu. Zgodnie z zasadami samurajskiego obyczaju ostatnie godziny mieli spędzić jak najprzyjemniej. Zwykle mieli bogaty jadłospis, pozbawieni byli bieżących służb, a dowództwo starało się dla nich o zabawy. Jak te chwile naprawdę przeżywali piloci Kamikaze! Większość spędzała swój wolny czas na dyskusjach i wspomnieniach. Bardzo często zajmowali się uprawami w małych ogródkach założonych przy jednostkach. Pomagali zbierać ryż, pielęgnowali drób i świnie albo poświęcali się ogrodnictwu. Hodowali warzywa lub kwiaty ozdobne. Niektórzy poświęcali się swoim zamiłowaniom; malowali obrazy, pisali wiersze lub kaligrafowali. Wszystkie te czynności przeprowadzali z radością i dumą. Jaki wpływ na to miało wojskowe wychowanie i pojednanie z wyrokiem, trudno dzisiaj jednoznacznie ocenić.

Na dzień przed atakiem przeprowadzano rytualne golenie i strzyżenie. Później odbywał się uroczysty bankiet, na który zapraszana była cała kadra oficerska jednostki. Pierwszym punktem bankietu była część kulturalna, którą wypełniały swoim programem dowiezione gejsze bądź sami piloci Kamikaze. Jeżeli były to gejsze, to również każda z nich brała sobie pod opiekę jednego z pilotów, aby umilić mu ostatnie godziny życia. Po tańcach i zabawie zwykle piloci pisali ostatnie listy pożegnalne, które przekazywali dowódcom. Listy nie były smutne. Piloci wspominali przeważnie chwile ze swojego dzieciństwa w domu rodzinnym, z rodzicami. Rodzicom dziękowali za ich miłość i opiekę, a swoje mu rodzeństwu radzili jak dbać i szanować rodziców. Na za kończenie objaśniali dlaczego stali się pilotami Kamikaze lub Shinfu. Było tylko kilka listów które zawierały smutne treści i utratę wiary w siebie. Ostatnim punktem programu było przebywanie z gejszą sam na sam. Rankiem piloci dokładnie myli się i perfumowali. Później przygotowywali dla przyjaciół drobne prezenty, jako upominki za wspólnie spędzony czas. Kiedy już wszystko było napisane i zaklejone piloci przystępowali do uroczystego pożegnania. Tym, którzy nie pochodzili z rodzin samurajskich, dowódcy wręczali samurajskie miecze z wyrytymi imionami pilota. Następnie piloci głośno, wspólnie wymawiali swoje imiona oraz cel ataku. Każdy pilot na dźwięk swojego imienia wyciągał miecz. Na zakończenie wszyscy razem oddawali hołd cesarzowi i Japonii po czym wsuwali miecz do pochwy i podchodzili do stołu stojącego na środku placu apelowego, na którym stały przygotowane filiżanki z sake. Wspólnym toastem kończyli ziemską egzystencję jako piloci Kamikaze. Jeszcze tylko przekazywali prezenty przyjaciołom i defiladowym marszem przed jednostką podchodzili do samolotów. Potem wsiadali do kabin, gdzie zamiast spadochronu w fotel znajdowała się czysta podkładka. Na znak prowadzącego start, piloci uruchamiali silniki i kołowali na start. Machaniem rękami żegnali ich pozostali członkowie jednostki.

Typowe baraki mieszkalne pilotów Kamikaze Fotografia 17. Typowe baraki mieszkalne pilotów Kamikaze. Widoczne skromne wyposażenie pomieszczeń.

Piloci "Shinfu" z Armii w ostatnich chwilach życia zachowywali się podobnie. Nie podawano im sake, ale wprowadzono obrządek "picia wody". Chodziło tutaj o stary wojenny obyczaj, który był kreowany od dawna przed wielkimi bitwami. Dowódca podczas takiej uroczystości rozlewał z wielkiego dzbana czystą wodę, aby razem ze swoimi współtowarzyszami broni oczyścić ciało i duszę. Nie było to jednak związane z poświęceniem życia za cesarza i Japonię.
Wkrótce po utworzeniu specjalnych jednostek szturmowych każdy z samolotów był wyposażony w mały nadajnik radiowy. Po starcie zaczynał on wysyłać przerywane sygnały, które były różne dla każdego samolotu. Po zaniknięciu sygnału było wiadomo, że syn rasy Yamato wykonał powierzone mu zaszczytne zadanie. Każdy nadajnik był programowany na inną częstotliwość, aby nie doszło do pomyłki pilota. Wraz ze zbliżaniem się końca wojny nad Pacyfikiem zaczynały narastać problemy Japonii oraz zmieniał się ceremoniał pilotów Kamikaze. Zaczęto go coraz bardziej upraszczać, tak że w końcu pozostało jedynie picie wody lub sake, defilada przed jednostką i machanie rękami podczas startu.

Działalność operacyjną samobójczych jednostek lotniczych, bez względu na przynależność, można podzielić na cztery regiony, które w zależności od sytuacji na froncie znajdowały się na Filipinach, gdzie narodziły się jednostki samobójcze, następnie na Formozie (Tajwanie) oraz na Iwojimie i Okinawie. Do rejonu działania jednostek samobójczych można również zaliczyć japońskie wyspy macierzyste.

Strona: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13