Zwiadowcy Alamo - najlepsza jednostka wywiadowcza na Pacyfiku

Misje na Leyte i Samar: październik-grudzień 1944.
Wczesnym rankiem w piątek 20 października 1944 roku generał Douglas MacArthur stał na mostku kapitańskim okrętu USS "Nashville" i z satysfakcją patrzył na jednostki 7. Floty admirała Thomasa Kincaida i 3. Floty admirała Williama F. Halseya ostrzeliwujące wybrzeże Leyte. Przez lornetkę widział barki desantowe pełne żołnierzy i czołgów z 6. Armii generała Kruegera, które zmierzały do brzegu. Od strony lądu dochodziły odgłosy odgłosy bitwy. Wszędzie widać było dym i płomienie. To był dzień, w którym spełniała się jego obietnica złożona trzydzieści jeden miesięcy wcześniej, kiedy uciekał z Corregidoru na pokładzie kutra torpedowego porucznika Johna Bulkeleya. To był jego powrót na Filipiny.

Inwazja, którą teraz MacArthur obserwował z mostka kapitańskiego, o mało nie doszłaby do skutku. Admirał Chester W. Nimitz, głównodowodzący flotą Stanów Zjednoczonych na Pacyfiku, nie podzielał determinacji MacArthura, aby odebrać Filipiny.
Wolałby raczej od razu uderzyć na Formozę. Jego zdaniem takie posunięcie odseparowałoby Holenderskie Indie Wschodnie od Japonii i siłom amerykańskim dawałoby szanse lądowania w Chinach i w Hongkongu, i umożliwiło założenie lotnisk, z których mogłyby startować samoloty i bombardować Japonię.
MacArthur argumentował, że przecież Filipiny należą do Stanów Zjednoczonych i narodowa duma wymaga, aby uwolnić je od japońskiego panowania. Poza tym, dowodził, łatwiej będzie odebrać Filipiny, bo są lojalne wobec Stanów Zjednoczonych i można liczyć na ich pomoc w walce.
Aby ich pogodzić, prezydent Roosevelt w lipcu zaprosił Nimitza i MacArthura na spotkanie do Honolulu. MacArthur cały się zjeżył, że "panisko”, jak w najbliższym gronie określał prezydenta, wydaje mu rozkazy i że "poniża go, zmuszając do opuszczenia dowództwa i udania się do Honolulu na polityczną sesję zdjęciową”. Jednak "sesja" okazała się owocna, bo Roosevelt poparł operację filipińską.

Filipiny. Fotografia 51. Filipiny.

Archipelag Filipin tworzą 7083 wyspy, z których 466 ma powierzchnię większą niż 2,5 kilometra kwadratowego i w sumie zajmują obszar 286 000 kilometrów kwadratowych. Rozciągają się na przestrzeni 1850 kilometrów. W 1944 roku tylko 2773, czyli jedna trzecia z tych wysp, miały nazwy i tylko jakieś 600-700 było zamieszkanych przez ludność posługującą się przeważnie językiem tagalog.
Japończycy nazywali Filipiny Hito albo Firippin. Stanowiły one naturalną barierę zabezpieczającą Japonię i podbite przez nią terytoria Holenderskich Indii Wschodnich z ich bogactwami, przede wszystkim tak potrzebnymi ropą naftową i kauczukiem, przed atakiem alianckim.
Filipiny to wyspy pochodzenia wulkanicznego, w dużej części składające się ze skalistych tarasów i głębokich dolin, na ogół biegnących z północy na południe. Siedemdziesiąt procent powierzchni kraju stanowią lasy dostarczające cennych gatunków drewna, takich jak tek, heban czy cyprys. Niziny są niezwykle żyzne.
Leyte, wyspa wytypowana jako cel pierwszego amerykańskiego ataku, stanowi doskonały tego przykład. Leży 540 kilometrów na południe od Manili, ma 185 kilometrów długości i 72 kilometry szerokości. Jest ósmą co do wielkości wyspą w archipelagu Filipin, przy czym większość jej obszaru to teren górzysty, z wąskim, równinnym wybrzeżem na południu, które w najszerszej części ma osiem do szesnastu kilometrów. Właśnie ta część, naprzeciwko zatoki Leyte, została wybrana jako miejsce desantu żołnierzy Kruegera. Na północy równina przechodzi w szeroką na 40 kilometrów dolinę Leyte, ciągnącą się aż do morza Samar. Panuje tu miły klimat, różnica pomiędzy najgorętszym i najzimniejszym miesiącem wynosi zaledwie dziesięć stopni, średnia zaś rocznych opadów, o czym Amerykanie osobiście się przekonali, to 1800 milimetrów, przy czym w niektórych regionach nawet 5000 milimetrów, zwłaszcza w okresie monsunów, przypadającym od października do kwietnia.
W 1944 roku na Leyte, przede wszystkim na północy, w dolinach Leyte i Ormoc oraz nieopodal miasta Tacloban nad cieśniną San Juanico, mieszkało około miliona ludzi. W samym mieście - 35 000. Tacloban było dla MacArthura szczególnie ważne, bo gdy pierwszy raz, zaraz po West Point, przybył na Filipiny, a było to dokładnie 41 lat i jeden dzień temu, 19 października 1903 roku, przyjechał właśnie tutaj. Jednak największym atutem tej wyspy było jej doskonałe położenie nad zatoką Leyte.

Wyspa Leyte. Fotografia 52. Wyspa Leyte.

Dwudziestego pierwszego września 1944 roku rozpoczęło się planowanie powrotu na Filipiny. Początkowo postanowiono, że amerykańskie siły uderzą na Mindanao, wyspę najdalej wysuniętą na południe i zarazem drugą co do wielkości w archipelagu Filipin. Mimo tego, że rekonesans z powietrza kazał wnioskować, że opór tam jest nikły, dowództwo zdecydowało się jednak ominąć Mindanao i od razu zaatakować Leyte, na północ od cieśniny Surigao. Do tej decyzji admirała Halseya zachęcił również raport zestrzelonego pilota, który został uratowany przez okręt podwodny, oraz informacje innych pilotów, że obrona Leyte jest mniejsza, niż sądzono. I amerykańscy stratedzy rzeczywiście zaczęli uważać, że w całej środkowej części Filipin nie ma wojsk nieprzyjacielskich. Datę rozpoczęcia operacji „Cyklon”, jak nazwano inwazję na Leyte, wyznaczono na 20 grudnia, ale na skutek raportów, jakimi dysponował Halsey, przyspieszono ją o dwa miesiące. 6. Armia pod wodzą generała Kruegera miała dokonać desantu na szerokości 30 kilometrów, od San Jose po Dulag. Dzięki temu ocalałby rejon Tacloban, zamknięto by cieśninę San Juanito, a na północy odcięto wyspę Samar. Na początek 18 października rangersi 6. Armii uderzyliby na wyspy Dinagat, Suluan i Homohon, likwidując wszelkie punkty obserwacyjne i stacje radarowe, i uprzedziliby Japończyków co do intencji Amerykanów. Nocą 19 października rangersi mieli ustawić boje świetlne, aby okręty znalazły drogę przez zatokę ku plażom, na które zamierzano dokonać inwazji.
Japoński garnizon na Leyte składał się z 23 000 żołnierzy wchodzących w skład 16. Dywizji pod dowództwem generała Shiro Makino; podobno była to najtwardsza ze wszystkich jednostek 35. Armii. Oprócz czterech kompanii na wyspie Samar, większość żołnierzy generała Makino znajdowała się na północy, w rejonie Ormoc, skąd mogli bronić środkowej części Leyte. Nie przewidywano długiej obrony plaż, gdyż zadaniem Makino było związać siły amerykańskie najdłużej, jak się da, i zyskać na czasie, by generał Yamashita mógł wraz ze swoją 14. Armią wesprzeć obronę głównej wyspy - Luzonu.
Dla Zwiadowców Alamo kampania filipińska oznaczała zmianę ich zadań. Teraz, zamiast prowadzić rozpoznanie plaż nadających się do desantu, liczebności sił wroga oraz jego zdolności obronnych, mieli zbierać informacje wywiadowcze, a podczas misji trwających od trzech do siedemnastu dni ściśle współpracować z partyzantką filipińską. Mieli zadbać o dostawy broni, amunicji, sprzętu medycznego i lekarstw oraz innych materiałów dla partyzantów, jak również koordynować ich działania z postępami amerykańskiej armii, a także ustanowić sieć łączności radiowej w celu informowania o poczynaniach Japończyków.

W piątek 13 października o pierwszej w nocy cztery zespoły Zwiadowców Alamo pod dowództwem Billa Nellista, Toma Rounsaville’a, Jacka Dove’a i Wilbura Littlefielda wsiadły na pokład tendra "Wachapreague" w bazie macierzystej kutrów torpedowych na wyspie Woendi w celu udania się na Leyte. 16 października tender zatrzymał się na jednej z wysp Palau dla nabrania paliwa, po czym po trwającej kilka dni podróży przez wzburzony ocean 21 października dopłynął do zatoki Leyte. Dwadzieścia cztery godziny wcześniej dokonała się tu inwazja, toteż zaraz po wpłynięciu do zatoki okręt został otoczony przez jednostki potężnej 3. Floty, w której skład wchodziło 16 lotniskowców, 6 nowych pancerników oraz 81 krążowników i niszczycieli. Bliżej brzegu znajdowała się 7. Flota Stanów Zjednoczonych admirała Kincaida wraz z mniejszą eskortą, składającą się z lotniskowców i kilku starszych pancerników. Zadaniem 3. Floty była obrona 7. Floty (zwanej również Flotą MacArthura), która wspierała walczących na Leyte. Dwudziestego trzeciego października japońskie samoloty zaatakowały amerykańską.

Zespół Lutza wysłano na Leyte wcześniej, przed innymi grupami zwiadowców. Przybył tu na pokładzie tendra USS "Oyster Bay" i 20 października wyszedł na ląd na Red Beach - Czerwonej Plaży - wraz z desantem. Walki przesunęły się w głąb wyspy, ale nadal pełno było wszędzie japońskich snajperów, ukrywających się w koronach wysokich drzew albo w lisich norach, nazywanych takotsubo, czyli pułapkami ośmiornicy. Zwiadowcy musieli kryć się, bo inaczej groziła im śmierć.

Co prawda zdecydowano się ominąć Mindanao i wylądować na Leyte, ale nadal rozważano dokonanie tam desantu. Dwudziestego października wezwano Billa Nellista. Oficerowie wywiadu 6. Armii chcieli, aby jego grupa oceniła siły japońskie na wyspie Mindanao, ich możliwości obronne oraz czy są w stanie zagrozić amerykańskim operacjom na południu Layte.

W nocy 23 października Nellist i jego zespół weszli na pokład PT-132 "Sea Bat" którym dowodził chorąży marynarki Paul H. Jones; na pokładzie tego samego kutra i z tym samym dowódcą zespół Sumnera płynął w lipcu do zatoki Geelvink.
Płynąc nocą, aby uniknąć japońskich "Zero", najgorszego wroga kutrów, PT-132 przybył do Mindanao. Zatrzymał się na wysokości niewielkiej wioski Ipal około szóstej rano. Zwiadowcy dopłynęli pontonem do brzegu, gdzie w punkcie kontaktowym czekał już na nich niski, ciemnoskóry tubylec w brudnych szortach khaki i ze starym amerykańskim Springfieldem kaliber 7,62 mm. Tubylec nie posiadał się z radości, zobaczywszy Amerykanów, i w języku tagalog powiedział im, że niedaleko od Bilaa znajduje się stanowisko strzeleckie wroga z działem 75 milimetrów wycelowanym akurat w tę plażę, na której wylądowali zwiadowcy. Japończycy widzieli ich, ale na razie nie strzelali. Nellist poprosił tubylca, żeby wysłał kogoś do dowództwa 114. pułku powstańców z wiadomością o przybyciu zwiadowców oraz z prośbą o przysłanie przewodnika, który poprowadziłby ich w górzysty teren.
W drodze do obozu zespół spotkał grupę partyzantów powiewających flagami amerykańską oraz filipińską, którzy wyszli im na spotkanie. W obozie Nellist został przedstawiony dowódcy, pułkownikowi filipińskiej armii Jonesowi B. Castillo. Ta partyzancka grupa składała się z czterdziestu-pięćdziesięciu ludzi. Przyjęli Nellista w bambusowym szałasie. Od razu zauważył, że ich uzbrojenie stanowiły stare Springfieldy, rozmaite japońskie karabiny, moździerze i przestarzałe kartaczownice Gatlinga. Przez kolejnych kilka dni zwiadowcy patrolowali dolinę wraz z partyzantami i przekazywali wyniki obserwacji Siasonowi, który zainstalował w obozie stację radiową. Partyzanci powiedzieli, że dwudziestosiedmioosobowy japoński patrol, doskonale wiedząc o przybyciu Amerykanów, porwał czterech tubylców, w tym także wodza wioski Ipal, i związanych prowadzi do pobliskiego posterunku Kempeitai. Nellist nie zdecydował się na nagłą akcję odbicia tubylców. Wysłał natomiast dwóch ludzi aby obejrzeli japoński punkt obserwacyjny, w którym podobno znajdowało się czterdziestu ludzi i broń maszynowa, a kolejnym dwóm kazał sprawdzić, czy przy brzegu ukryte są jakieś japońskie barki.
Ewakuacja zespołu Nellista z Mindanao nie powiodła się. Nocą 26 października Nellist, stojąc na samym brzegu, błysnął trzy razy latarką w stronę morza. Poczekał i znowu błysnął, ale nie było żadnej odpowiedzi. Po nawiązaniu łączności radiowej okazało się, że kutry nie był w stanie dotrzec w wyznaczone miejsce, gdyż po cieśnienie Surigao kręciły się japońskie okręty. Plan zakładał kolejną prubę ewakuacji w dniu następnym z miejsca oddalonego o trzysta metrów na południe od wioski Ipal. W nocy, gdy zwiadowcy szli górzystym terenem na nowy punkt kontaktowy, wspinając się na zbocza i schodząc w doliny, widzieli, jak po niebie, hen nad cieśniną Surigao przesuwają się smugi reflektorów. Dochodził ich zgłuszony, daleki grzmot bitwy morskiej . Rano zobaczyli dym unoszący się z płonących okrętów. Z góry dochodził ich huk nadciągających niczym stado sępów japońskich łodzi latających. Szli dalej, bacznie obserwując okolicę. Tubylec, który przybiegł z wiadomością, poinformował Nellista, że w Bilaa Point przybiła japońska barka desantowa i przywiozła niezbyt wielu żołnierzy. Nellist poprowadził swoich ludzi w tym kierunku. Około dziewiętnastej byli na miejscu i stwierdzili, że są dwie barki, na których przypłynęło trzydziestu ośmiu Japończyków. Już przygotowali oni stanowisko obserwacyjne wyposażone w ciężki karabin maszynowy. Barki były nadal przycumowane do nabrzeża. Oznaczywszy to miejsce, zespół Nellista wycofał się i poszedł na punkt kontaktowy.
Dwa kutry torpedowe, PT-132 "Sea Bat" Jonesa i PT-326 "Green Harlot" którego dowódcą był chorąży marynarki Howard L. Terry, przypłynęły następnej nocy. Wysłano na plażę pontony. Wiosłowali zwiadowcy z zespołu Toma Rounsaville’a, którzy akurat na pokładzie "Green Harlot" wracali po wykonaniu misji. Przybycie Nellista i jego ludzi na "Sea Bat" wywarło na jego załodze niezatarte wrażenie. Starszy mat Sherb Bowers, który obsługiwał też przedni karabin maszynowy kaliber 12,7 mm, pisał później, że nigdy jeszcze nie widział grupy chłopów "bardziej wyszkolonych, o wyglądzie obłąkanych krwiożerczych skurwysynów, aniżeli ci Zwiadowcy Alamo”. Kiedy znaleźli się na pokładzie, Nellist zameldował Jonesowi o stanowisku strzeleckim nieprzyjaciela. Dowódcsa kutra postanowił zostawić po sobie wizytówkę i ostrzelać Japończyków. Włączył urządzenie tłumiące pracę silnika i obydwa PT cicho prześlizgnęły się przez zaminowane przez Japończyków wody - zanurzenie kutrów było zbyt małe, aby uaktywnić podwodne miny - zbliżywszy się do wskazanego przez Nellista miejsca. Ogień z działek kaliber 20 i 40 milimetrów przeciął czerń nocy i dosięgnął wybrzeża. Barki desantowe zostały obrócone w pył. Wybuchły ich zbiorniki z paliwem, tworząc wielkie, ogniste kule. Zaczęło płonąć rozlane na wodzie paliwo. Kutry podpłynęły bliżej, siejąc śmiercionośny ogień, zamieniając w popiół chatę. Na brzegu wybuchały składy amunicji.
Japończycy odpowiedzieli nędznym ostrzałem, ale tymczasem PT-326 wpadł na mieliznę. Dowódca kutra "Sea Bat" odwrócił jednostę, rzucił linę na drugi kuter i gdy załoga kontynuowała ostrzał nieprzyjaciela, "Green Harlot" był wolny. Jednak z kolei "Sea Bat" zaklinował się w rafie koralowej. Kilku ludzi z załogi kutra wskoczyło do wody. Dołączyło do nich jeszcze kilku zwiadowców i razem wypchnęli kuter z pułapki. Kiedy wdrapali się na pokład, zobaczyli, że dowódca kutra został zniesiony przez silny prąd w stronę plaży. Szybko spuszczono ponton i kilku ziwadowców popłynęło w stronę plaży. Przy silnym ostrzale pozycji japońskich udało się bez przeszkód zabrać dowódcę kutra z plaży.
Jednak nie był to koniec złych zdarzeń. Rafa koralowa bardzo uszkodziła jeden z płatów śruby. Co gorsza, wysiadły dwa z trzech silników, a tym samym szybkość "Sea Bat" spadła do dziesięciu-dwunastu węzłów. Była druga w nocy, a przed kutrami sto dziewięćdziesiąt kilometrów, które musiały pokonać przed wschodem słońca, bo dopiero wtedy znalazłyby się na bezpiecznych wodach. Powrót, zgodnie z oczekiwaniami, trwał długo; "Sea Bat" ledwie się wlókł, a jego śruba klekotała przeraźliwie. Obok płynął "Green Harlot", gotów bronić towarzysza. Marynarze częstowali zwiadowców, ale apetyt im nie dopisywał - półtorametrowe fale rzucały PT-132 w górę i w dół.
O czwartej rano nagle na kutry torpedowe padł snop światła. Pochodził on z krążownika australijskiej marynarki wojennej HMAS "Hobart" a głos dochodzący przez megafon kazał im się zatrzymać i podać hasło. Jones podał, ale w odpowiedzi usłyszał, że już nie jest ważne; obowiązywało nowe, podane wtedy, gdy kutry wyruszyły po zwiadowców. Wobec tego Jones zaczął wykrzykiwać przez megafon nazwiska takie jak "Babe Ruth" i "Betty Grable" oraz rozmaite zwroty po angielsku, starając się przekonać Australijczyków, że jest Amerykaninem. Na próżno. Musieli poczekać do świtu, aby załoga krążownika mogła ich rozpoznać w świetle dnia. Kutry stały więc kilometr od okrętu przez dwie godziny, aż w końcu usiłowały odpłynąć, ale Australijczycy zagrozili, że rozniosą je w drobny mak. Po wykonaniu inspekcji obu kutrów Australijczycy odpłynęli.
Około ósmej rano dopadli ich Japończycy. Płynęli właśnie na południe od miejscowości Dulag na Leyte, czterdzieści kilometrów od swojej bazy, gdy Ray Vining, radarowiec na PT-132, dostrzegł na radarze pięć nieprzyjacielskich samolotów. Pierwszy samolot leciał nisko, wykorzystując do zamaskowania swojej obecności Dulag. Był tuż nad nimi, tak nisko, że wszyscy widzieli na głowie pilota białą opaskę hachimaki z wymalowanym pośrodku słońcem. Zainstalowane w kadłubie "Zero" karabiny maszynowe ostrzelały "Sea Bat" gradem pocisków, do których doszły jeszcze dwie bomby. Ich odłamiki poraniły kilku marynaży. Dwóch zmarło w skutek odnieisonych ran.
Owen Beach, dwudziestoletni chłopak z Nowej Anglii z obsługi karabinu maszynowego kaliber 12,7 mm, widział moment zrzucenia bomby. "Miała wielki zapalnik, długości czterdziestu paru centymetrów”. Nachylił się, gdy wybuchała, i został lekko ranny w nogę, ale nie zdążył użyć broni maszynowej.
W odpowiedzi na sygnał alarmowy nadleciały amerykańskie myśliwce i przegnały japońskie samoloty znad Dulag. O dziwo, PT-326 odniósł bardzo małe zniszczenia. Jego dowódca, chorąży Terry, podpłynął bliżej towarzysza. Oficer wachtowy z PT-326, Pete Rardin, studiował przed wojną medycynę. Teraz wszedł na pokład PT-132, aby opatrzeć rannych, za co otrzymał potem Srebrną Gwiazdę.
Obydwa kutry torpedowe przybyły, w końcu do Tacloban 27 października i Nellist natychmiast sporządził raport, że na Mindanao jest około sześciuset-ośmiuset Japończyków, wielu z nich wydaje się nieuzbrojonych i brakuje im żywności. Dostarczył wywiadowi 6. Armii szczegółową mapę rozmieszczenia wojsk, składów amunicji, zaopatrzenia, szlaków i ścieżek, jak również miejsc występowania wody pitnej. Przedstawił opinię na temat plaż pod kątem ich przydatności dla desantu w razie inwazji. Jednak wróg czyhał nawet w znajdującym się w rękach Amerykanów Tacloban. Dzień po powrocie Nellista i jego zespołu z Mindanao japoński myśliwiec ostrzelał plażę, na której zwiadowcy akurat się opalali. Zdołali się rozpierzchnąć, ale Nellist został draśnięty w szyję i w nogę.

Strona: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12