Zwiadowcy Alamo - najlepsza jednostka wywiadowcza na Pacyfiku

Od Saidor do zatoki Geelvink. Holenderska Nowa Gwinea, kwiecień-czerwiec 1944.
Kolejnym, po upadku 24 marca Wysp Admiralicji, celem MacArthura w jego zamiarze odzyskania Filipin było północne wybrzeże Holenderskiej Nowej Gwinei w Hollandii, byłej stolicy tej prowincji.
Inwazja przeprowadzona 22 kwietnia pod kryptonimem operacja "Reckless" zbiegła się z drugą operacją desantową, na położone dwieście trzydzieści jeden kilometrów na południowy wschód Aitape. Celem obu zsynchronizowanych ataków było zdobycie japońskich lotnisk w Hollandii, Sentani i w paśmie Cyklopów oraz w efekcie wyparcie Japończyków z północnego wybrzeża Nowej Gwinei.

Rejon Nowej Gwinei pomiędzy Finschhafen a Madang. Fotografia 17. Rejon Nowej Gwinei pomiędzy Finschhafen a Madang.

Obszar Hollandii rozciąga się od wybrzeża aż po długie na czterdzieści kilometrów i wrzynające się na głębokość ośmiu-piętnastu kilometrów w głąb lądu pasmo górskie Cyklopy, o wysokości do dwóch tysięcy metrów, po czym schodzące od południowej strony ostro w stronę równiny, na której znajduje się jezioro Sentani.
Atak MacArthura miał się składać z okrążenia z dwóch stron: z jednej przez wojska 41. Dywizji, które wylądowałyby w Zatoce Humboldta (operacja "Letterpress"), z drugiej strony 24. Dywizja przypuszczałaby atak na plażę położonej trzydzieści dwa kilometry na zachód zatoki Tanah Merah (operacja "Noiseless").
Japońska obrona pod dowództwem generała Kitazono Toyozo z 3. Dowództwa Koordynacji Transportu Polowego była źle przygotowana. Z liczącej piętnaście tysięcy ludzi armii Toyozo (łącznie z marynarką) do walki nadawało się tylko około dwudziestu procent.

Rejon wokół osady Saidor. Fotografia 18. Rejon wokół osady Saidor.

Na dodatek we wschodniej części Nowej Gwinei w miesiącach, które nastąpiły po krwawych walkach koło Buny i Gony, Amerykanie i Australijczycy ciągle wypierali Japończyków. W związku z takim rozwojem sytuacji dowódca jednego z zespołu Zwiadowców Alamo, porucznik Bill Barnes nie czekał długo na pierwsze zadanie. Trzy dni po tym, jak uczestniczył w operacji McGowena na Los Negros jako punkt kontaktowy, Barnes musiał załadować się do bombowca B-25 Mitchell i lecieć na wschodnią Nową Gwineę.
Amerykańskie oddziały z 32. Dywizji prąc na zachód, spychały Japończyków z powrotem od Saidoru w stronę Madangu, gdzie już szykowali pułapkę Australijczycy. Zadaniem Barnesa było przeprowadzenie rozpoznania wokół rzeki Male w połowie drogi między Saidorem i Madangiem, aby upewnić się, że nieprzyjaciel nie przygotowuje tam żadnej zasadzki. Nie było żadnych zdjęć tego regionu z rekonesansu lotniczego, wobec tego Barnes miał wleźć do nosa bombowca B-25 i zza pleksiglasowej szyby porobić fotografie, gdy samolot specjalnie w tym celu przelatywałby nisko nad plażą.

Rejon wokół rzeki Male. Fotografia 19. Rejon wokół rzeki Male.

Trzeciego marca Barnes i ludzie z jego zespołu, to znaczy sierżant Louis J. Belson, starszy szeregowy Warren J. Boes, starszy szeregowy Aubery L. "Lee" Hall, szeregowy John O. Pitcairn i starszy szeregowy Robert W. Teeples, wraz z zespołem wsparcia w składzie porucznik Mitchel J. "Żelazny Mike" Sombar oraz trzech z jego pięciu zwiadowców znaleźli się na kutrze torpedowym przy brzegu tej plaży, czterysta metrów od ujścia rzeki Male. Najbardziej zapadła w pamięć ściśniętym w kajucie zwiadowcom nękająca ich choroba morska. Jak wspominał później Robert W. Teeples: "Już chyba nawet wylądowanie na wyspie pełnej Japończyków nie byłoby gorsze od tej podróży".
Około czwartej nad ranem kuter torpedowy zatrzymał się czterysta metrów od brzegu i oba zespoły zwiadowców wsiadły do pontonów. Morze było wzburzone i gdy dopływali już do plaży, fale wywróciły ponton Barnesa i wszyscy znaleźli się w wodzie, a Teeples złamał palec, który przez cztery dni, czyli przez czas trwania zwiadu, bardzo go bolał. Obydwa zespoły przez całą noc obserwowały okolicę, czy czasem nikt nie zauważył ich lądowania. O świcie Sombar i jego ludzie odpłynęli pontonami do kutra, Barnes zaś ze swoimi ruszył w głąb lądu.
Na początku wszystko szło gładko, ale 6 marca, a więc trzeciego dnia, kiedy przedzierali się przez gęstą wysoką trawę, Boes idący jako pierwszy raptem stanął oko w oko z japońskim patrolem. Japończycy mieli tylko dwa karabiny. Szli swobodnie, najwyraźniej się wycofując, i na pewno nie spodziewali się spotkać Amerykanów. Boes zaskoczony tym spotkaniem otworzył ogień i zabił dwóch Japończyków. Pozostali uciekli i pochowali się w trawie.
W zamieszaniu Barnes i Boes zgubili swoich towarzyszy, a obawiając się, że potyczka zdradziła, gdzie są, szli dalej sami, mając nadzieję dołączyć do kolegów później. Minęli wioski Kumisanger i Bibi i widzieli kilka japońskich obozowisk, ale ani jednego wrogiego żołnierza.

Rejon wokół rzeki Male. Fotografia 20. Rejon wokół rzeki Male, gdzie działała grupa zwiadowcza porucznika Billego Barnesa. Okrąg wskazuje przyblizone miejsce lądowania grupy zwiadowczej. Punkt zbiórki, na wschód od rzeki Male, i powrót na pokład kutra zaznaczony został pomarańczowym kółkiem.

Tymczasem reszta zespołu, dowodzonego teraz przez Halla, szła na zachód w stronę Bau Plantation, której, jak się okazało, Japończycy nie zajęli. Tam zwiadowcy postanowili odpocząć i zjeść swój standardowy posiłek, czyli mieszankę z orzechów ziemnych i rodzynek. Nagle usłyszeli warkot silników samolotowych, charakterystyczny dla lotu nurkującego. Wprost na nich leciało kilka australijskich myśliwców, które zniżyły lot i zrzuciły spod skrzydeł czterdziestokilogramowe bomby. Wśród ogłuszających wybuchów oraz ostrzału z broni maszynowej zwiadowcy rzucili się do ucieczki. Kilka chwil potem wyszli ze swoich kryjówek, przeklinając oddalające się samoloty.
Niemal w tym samym czasie, gdy Hall z towarzyszami starali się uciec przed nalotem, amerykańskie myśliwce spostrzegły Barnesa i Boesa. Ostro zeszły w dół i wokół Amerykanów zaczęły padać bomby i strzały z broni maszynowej kaliber 12,7 mm.
Barnes i Boes szli ciągle na wschód, na punkt zbiórki. W końcu spotkali się z Hallem i resztą zwiadowców. Wkrótce wszyscy siedzieli na pokładzie kutra.
Zadanie nad rzeką Male, zrealizowane w dniach 3-7 marca, było pierwsze i ostatnie dla zespołu Barnesa. Dowódca otrzymał wkrótce rozkaz powrotu do 32. Dywizji, gdzie został adiutantem generała Williama H. Gilla, a jego ludzie weszli w skład innych zespołów. O Teeplesa, który wkrótce awansował i został sierżantem, również upomniała się jego jednostka, ponieważ brakowało w niej doświadczonych podoficerów. Później został podporucznikiem.

Trzydziestego pierwszego marca 1944 roku utworzono dwa nowe zespoły pod dowództwem poruczników Woodrowa E. Hobbsa i Williama G. Reynoldsa. Kilka dni potem, aby dotrzymać kroku postępom 6. Armii, obóz treningowy Zwiadowców Alamo przeniesiono z Wyspy Fergussona do Mange Point nieopodal Finschhafen.

Fragment Nowej Gwinei od oasdy Madang po Hollandię. Fotografia 20. Fragment Nowej Gwinei od oasdy Madang po Hollandię (obecnie Jayapura).

W kolejnych akcjach wzięły udział zespoły Thompsona i Reynoldsa. To miało być ich pierwsze zadanie, a polegało na przeprowadzeniu zwiadu dla 158. pułku, zwanego "Buszmenami", z którego wywodziło się bardzo wielu Zwiadowców Alamo.
Thompson urodził się w Bevier, w stanie Missouri; uczęszczał do niewielkiej szkoły Central College i tam zapisał się na program szkoleniowy dla oficerów rezerwy. Po ataku na Pearl Harbor jego jednostka została powołana do służby wojskowej i tak Thompson znalazł się na Zachodnim Wybrzeżu. Trafił do jednostki, której zadaniem było patrolowanie półwyspu Monterey i wypatrywanie, czy nie zbliża się japońska inwazja.
Jednak wkrótce histeria, jaka opanowała Stany Zjednoczone po ataku na Pearl Harbor, opadła, a Thompsona wcielono do 6. Armii. I właśnie tam usłyszał, że poszukuje się ochotników do jednostki specjalnej, a ponieważ był doskonałym pływakiem, pomysł mu się spodobał i zgłosił się do Zwiadowców Alamo. Został przyjęty i ukończył pierwsze szkolenie, jakie zorganizowano.

Rejon wokół miasta Hollandia nad zatoka Humbolta. Fotografia 21. Rejon wokół miasta Hollandia nad zatoka Humbolta.

Zespół Thompsona, składający się z sierżantów Theodore’a "Małego” Largo i Jacka E. Bensona, starszych szeregowych Joshuy Sunna, Anthony’ego Ortiza i Josepha A. Johnsona, wylądował w zatoce Tanah Merah i prowadził rekonesans w rejonie Tablasoefy.
Co ciekawe, w patrolu Thompsona znajdowało się czterech Indian, którzy ukończyli pierwsze szkolenie ASTC. Szeregowy Johnson o przydomku "Duch" pochodził z klanu Orłów należącego do Apaczów z Białych Gór z Cibecue w Arizonie. Sierżant Largo należał do plemienia Pima z Phoenix, starszy szeregowy Ortiz z Chamitam w Nowym Meksyku był z plemienia San Juan Pueblo, a szeregowy Sunn z Laveen w Arizonie - z plemienia Maricopa. Thompson miał bardzo dobre zdanie o Indianach ze swojego zespołu, nazywał ich "nadzwyczajnymi zwiadowcami" a szczególnie cenił Johnsona. Ich misja przebiegła bez większych trudności, a w rejonie rozpoznania natknęli się tylko na przybyłych tam wcześniej Amerykanów.

Obszar działań zespołu Thompsona i Reynoldsa. Fotografia 22. Obszar działań zespołu Thompsona i Reynoldsa w rejonie zatoki Tanahmerah. Żółty okrąg wskazuje rejon patrolu grupy Thompsona. Pomrańczowe punkty wskazują trasę patrolu grupy Reynoldsa.

Zespół Reynoldsa doświadczył poważniejszych trudności.
Jego ludzie, to znaczy sierżant Leonard J. Scott, kaprale Winfred E. McAdoo, William R. Watson i szeregowi William C. Gerstenberger oraz Lucian A. Jamison, przybiwszy do brzegu nieopodal wioski Demta w zatoce Humboldta, mieli bardzo trudne lądowanie. Wielka fala rzuciła ich na dziesięciometrowy klif, niszcząc ponton. Zwiadowcy ratując ze sprzętu, co się dało, zdołali wspiąć się na skałę, a tam padli wyczerpani i przenocowali. Następnego dnia idąc w stronę nadmorskiej wioski Moeris Besar, nieco ponad półtora kilometra od Demty, natknęli się na ciała trzech ludzi, dwóch Holendrów i jednego tubylca. Holendrzy zostali zabici strzałem w brzuch oraz w głowę, tubylec zaś pałką, którą walono w twarz tak długo, aż została z niej krwawa miazga. Zakrwawiona pałka leżała obok. W chacie zwiadowcy znaleźli czwarte ciało, tym razem nagiego mężczyzny, co prawda na wpół zjedzone przez dzikie psy, ale widać było, że został wykastrowany i obcięto mu lewą dłoń. Przez długi czas patrzyli na te ciała, a w kompletnej ciszy rozlegało się tylko bzyczenie niezliczonych owadów, którym trafiła się tak wyjątkowa uczta. Pomimo brutalnych oznak obecności Japończyków grupa Reynoldsa nie spotkała ani jednego nieprzyjacielskiego żołnierza.

Trasa grupy Michael J. Sombara. Fotografia 23. Trasa grupy Michael J. Sombara.

Kiedy Reynolds i Thompson wracali do obozu, grupa pod dowódctwem Michael J. Sombara przedzierała się już dziesięć kilometrów przez dżunglę, po kolana w trzęsawiskach, kierując się z osady w Hollekang w stronę wioski Goya. Doszły ich wieści, że Japończycy przetrzymują tam stu siedmiu jeńców, wyłącznie misjonarzy oraz zakonnice, wszyscy obcej narodowości. Przedzierając się ostrożnie przez krzaki, zwiadowcy natknęli się na dwie chaty tubylców, a obok jednej z nich stał osiodłany koń. Sombar wiedział, że żaden z tubylców nie ma siodła, więc podczołgał się bliżej i zobaczył siedzącego w chacie na łóżku Japończyka. Akurat się przebierał. Nie mając pewności, czy Japończyk jest sam, Sombar wyciągnął zza pasa granat, wyjął zawleczkę i wrzucił go przez okno. Wybuch wstrząsnął chatą i Sombar wpadł do środka. O dziwo, Japończyk leżał na podłodze, ale nic mu się nie stało i usiłował wstać. Sombar powalił go ciosem w szczękę, a gdy tamten znowu próbował się podnieść, Sombar podniósł karabin i wpakował w Japończyka kilka pocisków.
Posuwając się dalej w stronę wioski, zwiadowcy natknęli się na jednego z misjonarzy; kompletnie wyczerpany siedział na pniu. Powiedział Sombarowi, że reszta jeńców znajduje się nieco dalej i że Japończycy uciekli. Sombar nie bardzo dawał wiarę tym informacjom; kazał starszemu szeregowemu Davidowi Mildzie odprowadzić misjonarza do amerykańskiego obozu, a sam poszedł dalej.

Osada Aitape i wyspa Ali. Fotografia 24. Osada Aitape i wyspa Ali.

W Goya zwiadowcy dostrzegli misjonarzy, ale ani śladu Japończyków. Dokładniejsza penetracja doprowadziła do pojmania ukrywającego się Japończyka, oficera marynarki. Doskonałą angielszczyzną jeniec poinformował, że nie będzie planował ucieczki. Misjonarze, wśród których było siedemdziesięciu Holendrów, trzynastu Amerykanów, trzech Polaków, jeden Czech, jeden Australijczyk i, o dziwo, dziewiętnastu Niemców, nie posiadali się z radości, ujrzawszy Amerykanów. Sombar zdecydował, że uwolnionych jeńców trzeba na razie zostawić w wiosce i wrócić do Hollekang po pomoc. Wziąwszy ze sobą tylko trzech polskich misjonarzy oraz jeńca, zespół Sombara zaczął z powrotem przedzierać się przez dżunglę w stronę amerykańskich linii. Jeńcowi kazano nieść rzeczy jednego z wycieńczonych misjonarzy. W południe Sombar skontaktował się z ludźmi z 34. Dywizji, z której zaraz wysłano do wioski oddział, także lekarzy, i przyprowadzono resztę misjonarzy. Wszystkich uwolniono, z wyjątkiem Niemców, którzy aż do końca wojny pozostali w niewoli jako ludność cywilna wrogiego kraju.

Wyspa Ali. Fotografia 25. Wyspa Ali.

Przez cały kwiecień, maj i część czerwca zwiadowcom zlecano najrozmaitsze zadania, często zajmujące nie więcej niż jeden-dwa dni. Dwudziestego czwartego kwietnia porucznik Henry R. Chalko, instruktor w ASTC, zwołał tych, którzy pozostali z zespołów Hobbsa i Barnesa, i wysłał ich na krótką wyprawę na Ali Island, kilka kilometrów na północ od Aitape. Podczas wykonywania tego zadania zwiadowcy wdali się w wymianę ognia z niewielkim oddziałem wroga. Ta strzelanina trwała sześć godzin, aż do przybycia posiłków, czyli dwóch plutonów ze 127. pułku, a kiedy wreszcie ustała, w krzakach znaleziono ciała dwudziestu trzech Japończyków.

Tymczasem Amerykanie posuwali się na zachód, idąc na skos przez Nową Gwineę. W maju 6. Armia Kruegera zbliżała się do rejonu Wakde-Sarmi, dwieście dwadzieścia kilometrów na zachód od Hollandii, z zadaniem założenia baz powietrznych, z których można by w przyszłości dokonać ataku lotniczego na siły nieprzyjaciela znajdujące się na wysuniętym na zachód półwyspie Ptasia Głowa.
Trzeciego maja zwiadowców Sombara wysłano na jednodniowe rozpoznanie na maleńką wysepkę Vandoemoear. Dziesięć dni później udał się tam następny zespół, tym razem z dwudniowym zadaniem rozpoznania sieci dróg i plaż w pobliżu Maraeny, na zachód od Sarmi.

Półwysep Yogelkop (Ptasia Głowa). Fotografia 26. Półwysep Yogelkop (Ptasia Głowa).

W tym samym czasie grupy Thompsona i Reynoldsa zostały wysłane na wyspę Biak w celu znalezienia plaż, na których mogłyby wylądować barki desantowe. Zadanie wykonały, chociaż Amerykanie zostali zaatakowani przez japoński myśliwiec. Udało im się uciec i nikt nie zginął.

Siedemnastego czerwca Thompson dostał rozkaz udania się z patrolem na dwa tygodnie do Sansapor, nieopodal plantacji palm kokosowych, na zachodnim krańcu Ptasiej Głowy. Towarzyszyła im specjalna grupa, w której skład wchodzili major Frank Rawolle z wywiadu 6. Armii, porucznik Donald Root oraz sternik Calvin W. Byrd (obydwaj należeli przedtem do Zwiadowców Sił Desantowych), podpułkownik G.G. Atkinson i major William M. Chance z 836. batalionu zabezpieczenia lotniskowo-technicznego. W grupie znaleźli się też sierżant Heinrick Lumingkewas i jego brat, kapral Alexander Lumingkewas z Sojuszniczego Biura Wywiadu.

Rejon Sarmi-Maraena. Fotografia 27. Rejon Sarmi-Maraena.

W porcie Seeadler wsiedli na pokład S-47, jednego ze starszych okrętów podwodnych, jakimi dysponowała amerykańska marynarka wojenna, z zadaniem przetarcia drogi dla inwazji z półwyspu Ptasia Głowa na wyspę Waigeo. Tam mieli wyznaczyć trzy miejsca nadające się na założenie baz lotniczych oraz morskich. W trakcie podróży Amerykanie doszli do wniosku, że Waigeo nie nadaje się do żadnego z tych celów. Wobec tego zmienili obszar swoich zainteresowań; postanowili zbadać półwysep Ptasia Głowa: wylądować na jego zachodnim wybrzeżu nieopodal przylądka Sansapor i sprawdzić, czy na znajdujących się tam i wykorzystywanych przez nieprzyjaciela dwóch pasach startowych będą mogły lądować myśliwce i eskadry lekkich bombowców.
Podpłynąwszy 23 czerwca w pobliże wybrzeża, Thompson przez cały dzień obserwował przez peryskop oddalony o cztery i pół kilometra brzeg i szukał miejsca dogodnego do wylądowania. Okręt wynurzył się o północy, jakieś sto metrów od brzegu. Thompson wraz z sierżantami Chanleyem, Butlerem, Lumingkewasem oraz szeregowym Moon popłynęli na brzeg pontonem. Dopłynąwszy do ujścia rzeki Wewe, zwiadowcy Thompsona powiosłowali jeszcze około trzystu metrów w górę nurtu. Dopiero tam dobili do brzegu i ukryli ponton w gęstych zaroślach. Zostali w tym miejscu aż do rana, ani na chwilę nie tracąc czujności. Kiedy zaczęło świtać, zespół Thompsona przesunął się w stronę ewentualnego miejsca lądowania, znajdując po drodze opuszczone obozowisko Japończyków, ale ani śladu wroga lub tubylców.
W nocy S-47 wynurzył się i zwiadowcy, zakończywszy wstępne rozpoznanie, wrócili na okręt. Tam, już bezpieczni pod wodą, przez dwie godziny dzielili się wrażeniami z tego, co widzieli, po czym postanowili następnego dnia znowu udać się na brzeg.
Wyruszyli po północy na dwóch pontonach. Fale zmusiły ich do wylądowania dwieście pięćdziesiąt metrów na północny wschód od planowanego miejsca koło rzeki Wewe. Przeciągnęli napompowane pontony do ujścia rzeki, wsiedli do nich i popłynęli niemal w to samo miejsce co poprzednio. Tam przenocowali. Następnego ranka Chanley i Butler, szukając dogodnego miejsca dla ukrycia pontonów i nadajników radiowych, znaleźli zakamuflowaną barkę. Ujrzeli czterech Japończyków, z których jeden, zdaje się, badał ślady pozostawione przez zwiadowców w błocie, gdy byli tu po raz pierwszy. Obydwaj zwiadowcy popędzili do obozu i zameldowali Thompsonowi, że zostali wykryci przez Japończyków. Panującą w dżungli ciszę przerwał niebudzący wątpliwości hałas, jaki robią przedzierający się przez gęstwinę ludzie. Szli w stronę obozowiska Amerykanów. Zwiadowcy cicho ukryli się w zaroślach, przykucnęli i wstrzymawszy oddech, obserwowali, jak tuż obok nich, z bronią gotową do strzału, przeszedł japoński patrol.

Okolica lądowania oddziału Thompson w rejonie przylądka Sansapor. Fotografia 28. Okolica lądowania oddziału Thompson w rejonie przylądka Sansapor.

Teraz Amerykanie podzielili się na dwie grupy i kolejne trzy dni spędzili na rekonesansie. Thompson ze swoimi ludźmi ruszyli w głąb lądu, aby wytropić Japończyków, ich siły oraz obronę, Rawolle zaś i pozostali szukali najlepszych miejsc na plaży do lądowania. Raz czy dwa dochodziły ich z oddali głosy Japończyków, ale nikogo nie widzieli. Obydwie grupy spotkały się na brzegu rzeki 29 czerwca, odnalazły swoje pontony i radia, po czym spędziły sześć nieszczęsnych godzin w potwornej ulewie, czekając na sygnał, że mogą wracać. Około 22:30 usłyszeli warkot płynącej rzeką barki, zmierzającej ku morzu. Godzinę później przepłynęła kolejna barka.
Trzydziestego czerwca za kwadrans druga w nocy, a więc czternastego dnia zwiadu, Amerykanie nadmuchali na nowo pontony, wsiedli do nich i powiosłowali w dół rzeki, a potem na morze. Nagle skądś z ciemności dał się słyszeć warkot silnika. Zwiadowcy zamarli i pochylili się w pontonach. Obok nich, w odległości może stu metrów, przepłynął japoński kuter torpedowy, a po nim jeszcze dwa. Gdy znikły w ciemnościach, Amerykanie wiosłowali dalej, aż w końcu zobaczyli okręt podwodny. Kiedy znaleźli się w nim i wciągnęli pontony, S-47 cicho się zanurzył i popłynął do bazy. A na jego pokładzie odbywało się przyjęcie na cześć szczęśliwego zakończenia zadania, uświetnione kolacją składającą się ze steków i brandy.

Okolica lądowania oddziału Thompson w rejonie przylądka Sansapor. Fotografia 28. Rzeka Wewe i pozostałości japońskiego lotniska. Rejon operacji oddziału Thompsona.

Informacje zebrane przez zwiadowców dostarczyły aliantom szczegółów na temat terenu, liczebności wojsk nieprzyjacielskich i lokalizacji. Wybrane plaże okazały się idealne dla desantu i wyładunku ciężkiego sprzętu, choć pasy startowe, o których myśleli alianci, były po prostu utwardzonym polem, zbyt nierównym, aby mogły tam lądować samoloty. W sumie uznano, że zadanie zostało wykonane świetnie.

Porucznik McGowen przeglądając później raporty dotyczące działań rozpoznawczych dokonywanych przez Zwiadowców Alamo i analizując daty, doszedł do wniosku, że zwiadowcy byli wykorzystywani niewłaściwie, gdyż często kierowano ich w te same miejsca, w których zlecano rekonesans innym zespołom. Na dodatek Zwiadowców Alamo wysyłano na ogół jako pierwszych, a to stwarzało zagrożenie, że następni wezmą ich za wrogów i dojdzie między nimi do wymiany ognia.
McGowen przekazał swoje spostrzeżenia majorowi Homerowi Williamsowi, zastępcy Bradshawa, a ten z kolei Kruegerowi i skończyło się dublowanie zadań.

Przez sześć pierwszych miesięcy 1944 roku wojska MacArthura nieprzerwanie spychały Japończyków na zachód, kilometr po kilometrze oczyszczając, ale i znacząc krwią północne wybrzeże Nowej Gwinei. Z nastaniem maja już połowa drugiej co do wielkości wyspy świata znajdowała się pod kontrolą aliantów i teraz MacArthur chciał wyswobodzić od Japończyków Wakde, maleńką wysepkę nieopodal brzegów Nowej Gwinei; na Wakde znajdowało się doskonałe lotnisko. Myślał też o zajęciu półwyspu Ptasia Głowa, nazwanego tak od swojego kształtu, najbardziej na zachód wysuniętej części Nowej Gwinei. Jednak między tym miejscem a Hollandią, która poddała się w końcu kwietnia, rozciągało się niemal tysiąc kilometrów wybrzeża, bronionego przez uzbrojonych i dobrze karmionych żołnierzy 2. Cesarskiej Armii Japońskiej. Dopóki Ptasia Głowa nie została zajęta, dopóty znajdujące się w tamtejszych bazach samoloty stanowiły poważne zagrożenie dla tyłów posuwającej się w stronę Filipin armii MacArthura.
Siedemnastego maja MacArthur ruszył na Wakde i Sarmi, a dziesięć dni później amerykańskie wojska wylądowały na wyspie Biak, wysuniętej najbardziej na północ, a równocześnie największej z Wysp Schoutena, leżącej przy krańcu zatoki Geelvink. Operacja na Biak trwała do 20 sierpnia i kosztowała życie około czterystu amerykańskich żołnierzy, pięciuset zaginionych, dwa tysiące rannych i siedem tysięcy dwustu leżących w środku dżungli chorych na tyfus i gorączkę denga. Japończycy stracili co najmniej cztery tysiące siedmiuset żołnierzy (zabitych i zaginionych), a dwustu dostało się do niewoli.
Przez cały ten czas Zwiadowcy Alamo byli gotowi do działania. W międzyczasie zmienił się dowódca jednostki. W maju generał Krueger, zadowolony z tego, jak świetnie przygotował on zwiadowców do wykonywania powierzanych im zadań, awansował go na oficera wywiadu 6. Armii. Z kolei Homer Williams, zastępca Bradshawa, został majorem i przejął od byłego dowódcy nadzór nad codziennymi sprawami Zwiadowców Alamo. Na swojego zastępcę Williams wybrał majora Gibsona Nilesa, pochodzącego z miasta Albany w stanie Nowy Jork, który w kwietniu 1944 roku wziął udział w zwiadzie na tyłach linii japońskich. Przed lądowaniem aliantów w Hollandii i Aitape, czyli przed 22 kwietnia, Niles, licząc na to, że nieprzyjaciel da się nabrać, umyślnie zostawił w pontonie notes z zapiskami pilota. Były tam zanotowane nieprawdziwe plany dotyczące amerykańskiej inwazji, potwierdzające podejrzenia Japończyków, że nastąpi ona w rejonie zatoki Hansa leżącej u ujścia rzeki Sepik, a więc daleko na wschód od faktycznie wybranego miejsca. Oprócz tego była tam mowa o "zrzutach zapasów". Fortel się udał.
Dwudziestego drugiego czerwca szkolenie ASTC w Mange Point ukończył trzeci nabór, z którego utworzono cztery zespoły. Na ich czele stanęli porucznicy: Robert S. Sumner, Wilbur F. Littlefield, William B. Lutz i Arpad Farkas. Teraz Homer Williams dysponował już dziesięcioma zespołami, czyli sześćdziesięcioma ośmioma świetnie wyszkolonymi zwiadowcami. Cztery dni po ukończeniu szkolenia Zwiadowcy Alamo zostali przeniesieni na przylądek Kassoe nieopodal Zatoki Humboldta, ponieważ chodziło o to, aby znajdowali się w pobliżu głównego dowództwa 6. Armii.

Strona: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12