Zwiadowcy Alamo - najlepsza jednostka wywiadowcza na Pacyfiku



Rekrutacja i szkolenie.
Podpułkownik Frederick W. Bradshaw siedział za biurkiem w kwaterze wywiadu 6. Armii, studiując rozkazy, które właśnie otrzymał od generała Kruegera. Opatrzone datą 1 listopada 1943 roku brzmiały:
1. Niniejszym powołuje się z datą niesprecyzowaną, lecz koniecznie poprzedzającą dzień 1 stycznia 1944 roku, Ośrodek Szkoleniowy Zwiadowców Alamo (ASTC) podlegający Naczelnemu Dowództwu Alamo Force, z siedzibą w pobliżu Naczelnego Dowództwa Alamo Force.
2. Ośrodek Szkoleniowy Zwiadowców Alamo będzie szkolić ochotników w zakresie przeprowadzania zwiadu i operacji. Kurs będzie trwać sześć tygodni. Specjalnie wybrani uczestnicy szkoleń, którzy ukończą kurs, zostaną podzieleni na sześcioosobowe zespoły pozostające do dyspozycji generała dowodzącego Alamo Force i będą nosić nazwę Zwiadowcy Alamo. Reszta uczestników szkoleń powróci do jednostek macierzystych, aby na rozkaz swoich przełożonych pełnić podobne powierzone im zadania.
3. Dowódcy zespołów używanych w czasie walki mają od czasu do czasu występować w charakterze szkoleniowców podczas powyższych szkoleń. Wybrana tą drogą kadra musi odznaczać się najwyższymi kwalifikacjami, jeśli chodzi o odwagę, wytrzymałość, inteligencję i umiejętność dostosowywania się.

Tak jak zalecił Krueger, Bradshaw ułożył rygorystyczny, innowacyjny program na podstawie podręczników szkoleniowych dla innych elitarnych jednostek, takich jak Najeźdźcy Carlsona, Maruderzy Merrila i Zwiadowcy Sił Desantowych, Diabelska Brygada i Rangersi Darby’ego, z naciskiem na zbieranie informacji przydatnych dla wywiadu, naukę survivalu w dżungli oraz sztuk walki. Ta nowa jednostka miała nosić nazwę "Specjalna Jednostka Rozpoznawcza 6. Armii Stanów Zjednoczonych", czyli "Zwiadowcy Alamo", dla odróżnienia od "Alamo Force", czyli od sił operacyjnych 6. Armii.
Następnie Bradshaw zaczął wydzwaniać po wszystkich jednostkach 6. Armii w poszukiwaniu ochotników, gotowych podjąć się niebezpiecznych zadań, z których można by utworzyć jednostkę zwiadowczą. Jej członkowie przenikaliby na tyły wroga, zbierali informacje i wracali. Miał prawo wybrać, kogo chciał i wyposażyć go w najlepszy sprzęt oraz broń, jakimi dysponowała armia amerykańska. Obóz szkoleniowy mógł powstać w każdym miejscu, jakie tylko wskazałby Bradshaw, z tym tylko zastrzeżeniem, że musiał znajdować się w miarę niedaleko od miejsca stacjonowania Kruegera, ponieważ generał uważał, że formowana jednostka ma podlegać jemu i może zostać wykorzystana jedynie za jego zezwoleniem. Bradshaw był oficerem wywiadu 31. Dywizji aż do stycznia 1943 roku, to jest do chwili, gdy wziął go do siebie Krueger. Generałowi spodobały się jasność umysłu Bradshawa i jego zdolności dowódcze, spokój oraz stanowczość. Bradshaw, prawnik z Jackson w stanie Missisipi, miał przed wojną ambicje polityczne i nawet myślał o fotelu gubernatora. W 1931 roku wstąpił do Gwardii Narodowej stanu Missisipi i służył jako szeregowy w kompanii C 155. Dywizji Piechoty. Wkrótce jednak dostrzeżono jego wykształcenie i zdolności, awansowano na podporucznika i tak rozpoczął wspinaczkę po szczeblach awansów. W październiku 1940 roku znalazł się w 31. Dywizji jako prawnik, a po czterech miesiącach był już majorem i trafił do sztabu dywizji jako zastępca szefa sztabu. Kurs dla wyższych oficerów sztabowych ukończył 6 grudnia 1941 roku, dokładnie wtedy, gdy dobiegało końca przygotowywanie ataku na Oahu.
Teraz Bradshawowi powierzano nabór oraz szkolenie elitarnej grupy ekspertów do spraw survivalu i zbierania informacji w dżungli, a więc było jasne, że potrzebował doskonałych, twardych instruktorów.
Pierwszy wybór Bradshawa padł na majora Johna F. Polka, służącego początkowo w 1. Dywizji Kawalerii. Wkrótce jednak Polk został przeniesiony do kwatery głównej 6. Armii, gdzie został oficerem łącznikowym.
Wobec tego Bradshaw zwrócił się do kapitana Homera A. Williamsa. Williams pochodził z Filadelfii, wstąpił do armii w 1927 roku i awansował, wyrabiając sobie opinię człowieka surowego i przykładającego wielką wagę do dyscypliny. Z powodu burzy rudych włosów zwiadowcy przezywali go "Rudzielcem", ale był to facet, którego należało słuchać. Nikt służący pod rozkazami Williamsa nie chciał być wezwany do niego w celu reprymendy, bo kary, jakie wyznaczał, na długo zapadały w pamięć.

Podpułkownik Frederick W. Bradshaw. Fotografia 4. Podpułkownik Frederick W. Bradshaw.

Zadanie Williamsa polegało na pomaganiu Bradshawowi w rekrutacji oraz przeprowadzaniu rozmów kwalifikacyjnych z kandydatami, a także wdrażaniu programu szkolenia.
O sprawy zaopatrzenia zadbał porucznik Mayo S. Stuntz, urodzony w Viennie w Wirginii, przedtem służący w Zwiadowcach Sił Desantowych. Bradshaw poznał Stuntza, gdy obydwaj pracowali w wywiadzie 6. Armii, i wiedział, że ten człowiek potrafi zdobyć wszystko, nawet drogą kradzieży.
Tak więc około Święta Dziękczynienia 1943 roku ekipa Bradshawa została skompletowana. Teraz należało dobrać instruktorów. W tym celu Bradshaw skontaktował się z członkami rozwiązanej właśnie jednostki "Zwiadowcy Sił Desantowych", a więc z ludźmi, którzy wiedzieli, jak nadmuchać ponton, przeniknąć na tyły wroga, przeprowadzać zwiad, nawiązywać łączność oraz zbierać przydatne dla wywiadu informacje. To wszystko były umiejętności, jakie musieli zdobyć kandydaci na zwiadowców. I musieli ich szkolić najlepsi instruktorzy.
Jednym z pierwszych, na których padł wybór, był porucznik Beckworth, młody oficer i zwiadowca desantu morskiego, który w październiku przeprowadzał działania rozpoznawcze w Gasmacie (Surami).
Niektórzy z kończących szkolenie ochotników byli proszeni o pozostanie w ośrodku szkoleniowym w charakterze instruktorów. Należał do nich porucznik Sidney Tison, były członek Sojuszniczego Biura Wywiadu, który w 1943 roku otrzymał Brązową Gwiazdę za przeniknięcie na Luzon (dokąd dopłynął na pokładzie okrętu podwodnego USS "Nautilus"), nawiązanie kontaktu z filipińskimi partyzantami i poprowadzenie ataku na japońskie instalacje, w czasie którego zginęło dwustu nieprzyjacielskich żołnierzy. Innym takim nauczycielem był porucznik Henry "Wąż" Baker, także odznaczony Brązową Gwiazdą za swoje dokonania na Filipinach, gdzie wysadził w powietrze trzy pociągi wiozące japońskich żołnierzy i uzbrojenie, używając do tego prochu z japońskich pocisków artyleryjskich.

Położenie wysp Goodenough i wWyspy Fergussona. Fotografia 5. Położenie wysp Goodenough i wyspy Fergussona.

Dobrawszy odpowiednich ludzi, Bradshaw wziął się za sam obóz. Jeśli chodzi o wybór miejsca, to Krueger dał mu wolną rękę; jedynym warunkiem było, że musi się ono znajdować niedaleko od dowództwa 6. Armii. Poza tym ze względu na ściśle tajny charakter nowej jednostki oraz rodzaj wymaganego szkolenia ośrodek powinien leżeć nad wodą, ale w odosobnieniu. Początkowo Bradshaw wybrał wyspę Goodenough, przez ludność miejscową zwaną Morata, jedną z trzech wysp archipelagu D’Entrecasteaux, położonych na północny wschód od Nowej Gwinei. Na tej wyspie stacjonowało 353 japońskich żołnierzy z 5. Specjalnych Sił Desantowych z Sasebo, którzy przybyli tam w sierpniu 1942 roku, jadąc do Buny, gdzie toczyły się walki. Zostali uwięzieni na wyspie, ponieważ alianckie lotnictwo zniszczyło siedem barek desantowych, którymi płynęli. Sześć osób zabrał japoński okręt podwodny, ale reszta nie zdążyła się ewakuować, gdyż 22-23 października przypuścili na nich atak Amerykanie oraz Australijczycy. Dopiero potem znaczną część japońskich żołnierzy zabrał inny okręt podwodny, reszta zaś zginęła.

Położenie osady Kalo Kalo (Alo Alo) na Wyspie Fergussona. Fotografia 6. Położenie osady Kalo Kalo (Alo Alo) na Wyspie Fergussona.

Wyspa Goodenough jest owalna, długa na trzydzieści dwa kilometry, szeroka na szesnaście. Góruje nad nią Goodenough, najwyższy szczyt na wyspach wchodzących w skład Papui-Nowej Gwinei. Na wyspie jest mnóstwo plantacji palm kokosowych, a poza tym rozległe nadmorskie równiny, jednym słowem to takie miejsce, jakiego Bradshaw szukał, dobre na obóz. Podczas inspekcji na wyspie okazało się jednak, że bagna z zamieszkałymi tam moskitami oraz bardzo mocna fala przyboju utrudniałyby szkolenie zwiadowców.
I wtedy nadeszła wiadomość, że rozwiązano jednostkę "Zwiadowcy Sił Desantowych" i jej obóz stoi pusty, więc można go wykorzystać. Było to wręcz wymarzone miejsce, usytuowane w Kalo Kalo, na zachodnim wybrzeżu Wyspy Fergussona, trzydzieści minut drogi kutrem torpedowym od kwatery głównej Kruegera. Obóz bardzo dobrze służył zwiadowcom desantu morskiego i teraz Milt Beckworth, instruktor Zwiadowców Alamo, nie musiałby nawet zabierać rzeczy ze swojego namiotu.
Krueger polecił Bradshawowi zbudować urządzenia treningowe - doskonałe, o wiele lepsze niż te skonstruowane na rozkaz MacArthura oraz admirała Barbeya, któremu podlegali "Zwiadowcy Sił Desantowych". Bradshaw natychmiast zabrał się za powiększanie i ulepszanie obozu. W ciągu miesiąca stały już magazyn, świetlica i niewielka strzelnica, a drugi dok był w budowie. Zbudowano także nową łazienkę z prysznicami oraz mesę na sto pięćdziesiąt osób z wybetonowaną podłogą i szklaną ścianą oddzielającą kuchnię. Kupiono także nowe namioty: oficerowie mieli spać po dwóch w namiocie, a przyszli zwiadowcy - po sześciu. Wszyscy, którzy tu mieszkali, z wielką dumą nazywali to miejsce Hotelem Alamo.
Do nauki walki wręcz Bradshaw ściągnął porucznika Carla Moyera z 1. Dywizji Piechoty Morskiej. Program Moyera składał się z dziewięćdziesięciu minut rygorystycznych, codziennych ćwiczeń, takich jak: bieganie, pływanie, trening siłowy, wspinaczka górska oraz techniki obronne (judo i karate), jak również nauki, jak używać łokci, jak uderzać głową, stopami oraz kolanami, tak aby unieruchomić przeciwnika.
Ważący ponad sto dwadzieścia kilogramów Moyer był imponującą postacią, potrafił z łatwością, z sadystycznym uśmiechem powalić dwóch mężczyzn. Miał brązowy pas w judo, które nazywał "prawdziwie męską walką".
Jednym z ulubionych ćwiczeń Moyera było ustawienie wszystkich w koło twarzami do środka z zawiązanymi oczami. "Atakujący" chodził dookoła i bez ostrzeżenia rzucał się na któregoś z mężczyzn, zaczynając go dusić. Zaatakowany musiał nie tylko uwolnić się z uścisku, ale powalić i unieszkodliwić atakującego. W celu wyostrzenia zmysłów szkolący się mieli atakować się nawzajem bez ostrzeżenia w każdym dowolnym momencie.
Bradshaw zaczął również ściągać personel pomocniczy do prac porządkowych i zapewnienia działania obozu. I tak rekrutowano kucharzy, kierowców, piekarzy, umiejących naprawiać łodzie, radiowców oraz zaopatrzeniowców. Niektórzy z nich mieli doświadczenie w walce, toteż często w czasie treningów odgrywali rolę "agresorów". Wszyscy lubili swoją pracę nie tylko ze względu na doskonałe jedzenie czy dobre warunki panujące w obozie; wykonywali swoje obowiązki, mając świadomość, że każdy ich ruch nie jest kontrolowany przez oficerów. W czasie gdy budowano obóz, Bradshaw rozpoczął rekrutację. Już wcześniej postanowił, że pierwszeństwo będą mieli zaprawieni w walce weterani. Chciał, aby byli to odważni, sprawni fizycznie mężczyźni, zmotywowani, zdolni, inteligentni i charakteryzujący się trafnością osądów. Preferował ludzi wychowanych w lasach bądź przywykłych do życia w ostępach leśnych. Kandydaci musieli przepłynąć osiemset metrów na wzburzonym morzu i mieć doskonały wzrok. Jednak przede wszystkim musieli być wytrzymali, umieć znieść głód i dalekie marsze bez przerwy na odpoczynek oraz długie przebywanie na tyłach wroga.
Surowy program, jaki przygotował wraz z instruktorami, gwarantował, że sześciotygodniowy kurs przetrwają tylko najsprawniejsi. Rzecz jasna spośród tych, którzy ukończą szkolenie, niektórzy - ale nie wszyscy - mieli zostać wcieleni do zespołów składających się z oficera i sześciu członków. Pozostali, aczkolwiek także wykwalifikowani zwiadowcy, wróciliby do macierzystych jednostek czy to dlatego, że nie zostali wybrani do żadnego zespołu, czy też ponieważ żądał tego ich dowódca, planując powierzyć im jakieś zadanie. Po ukończeniu jednego kursu następowałby kolejny nabór i tak w kółko, bo tego wymagały prowadzone działania wojenne.

Położenie ośrodka szkoleniowego Zwiadowców Alamo w rejonie Mange Point niedaleko Finschhafen. Fotografia 7. Położenie ośrodka szkoleniowego Zwiadowców Alamo w rejonie Mange Point niedaleko Finschhafen.

Ośrodek Szkoleniowy Zwiadowców Alamo (ASTC) zamierzano przenosić w miarę postępów 6. Armii na Nową Gwineę oraz, z czasem, na Filipiny. I tak obóz na Wyspie Fergussona istniał do 8 kwietnia, kiedy to został przeniesiony do Mange Point niedaleko Finschhafen na Nowej Gwinei. Trzeciego lipca otwarto obóz na przylądku Kassoe niedaleko Hollandii, byłej stolicy Holenderskiej Nowej Gwinei. Dopiero po inwazji na Filipiny przeniesiono go na Leyte, potem na Luzon (najpierw do Calasiao, a w końcu do Mabayo nad zatoką Subic). To jednak nastąpiło w przyszłości. Na razie 3 grudnia 1943 roku otwarty został pierwszy ASTC, a zajęcia miały się rozpocząć 27 grudnia. Każdy pułk podległy Kruegerowi otrzymał rozkaz podania nazwisk setki wytypowanych kandydatów (także oficerów) wraz z listą spełnianych przez nich kryteriów. Z kandydatami wstępną rozmowę miał przeprowadzić dowódca plutonu i/lub dowódca kompanii.
Zazwyczaj, choć nie zawsze, mówiono im, że zadanie, do którego zostali wytypowani i które będzie tematem rozmowy, jest niezwykle niebezpieczne i jeśli chcą, to mogą odmówić. Wszyscy, którzy przeszli ten pierwszy etap, byli kierowani na rozmowę z dowódcami dywizji. I tak oto najlepsza setka trafiała do Bradshawa.
Do przyjęcia kandydatów rekrutujących się z bardzo oddalonych jednostek wystarczała rekomendacja ich dowódcy. Z pozostałymi rozmawiali Bradshaw albo Williams. Do tych pierwszych należał Andy Smith, który brał później udział w najsłynniejszej misji Zwiadowców Alamo, w rejonie Cabanatuanu.
Następnie potencjalnych kursantów wzywano do pokoju, gdzie siadali naprzeciwko osoby przeprowadzającej interview. Na stole leżało porozrzucanych dwadzieścia pięć różnych przedmiotów, takich jak paczka papierosów, zapalniczka, kompas, ołówek, grzebień, zegarek, guzik itd. W czasie rozmowy nie padało ani jedno słowo na temat tych przedmiotów; pytano kandydata, skąd pochodzi, co robił przed wojną oraz o rodzinę. Pytano też, czy lubi zajęcia na świeżym powietrzu i czy dobrze mu się współpracuje z innymi. Jeśli pytany był oficerem lub miał nim zostać, to chciano się dowiedzieć, jak by się czuł, gdyby rady udzielał mu na przykład szeregowy żołnierz. Ta rozmowa miała na celu ocenę inteligencji, zdrowego rozsądku oraz przydatności kandydata do pracy w zespole. Jeśli choć w jednej z tych kategorii wypadał on słabo, był odsyłany z powrotem.
W celu przetestowania motywacji kandydata pytano go, jak znosi niebezpieczne zadania oraz dlaczego się zgłosił dobrowolnie. Jeśli jego odpowiedź brzmiała: „aby zabijać żółtków” czy coś w tym rodzaju, odpadał. Po zakończeniu rozmowy kandydata odprawiano; kiedy jednak już dochodził do drzwi, Bradshaw lub Williams mówili:
- Stać! Nie odwracając się, wymień leżące na stole przedmioty.
Ci, którzy nie potrafili wymienić odpowiedniej ich liczby oraz podać nazwy papierosów i marki zegarka, wracali do swoich jednostek.

W końcu przyjęto tylko połowę z tych, którzy przyjechali na rozmowy. Byli to żołnierze z różnymi stopniami wojskowymi: z piechoty, artylerii, czołgiści, spadochroniarze, z wojsk łączności oraz inżynierowie. Większość z nich to byli biali, ale znalazło się też sporo Filipińczyków, Latynosów oraz Indian - z co najmniej dwudziestu plemion, takich jak Odżibwejowie, Nawahowie, Apacze, Czoktawowie, Siuksowie, Pawnee, Czirokezi i Seminolowie. Pierwszy kurs 5 lutego 1944 roku ukończyło trzydziestu ośmiu mężczyzn, z których dziewięciu to Indianie.
Pierwszego dnia szkolenia wszyscy zgromadzili się w stołówce, usiedli na drewnianych ławkach, a Bradshaw wygłosił krótkie przemówienie.
- "Z pewnością zgodzicie się, że ten obóz jest najładniejszy ze wszystkich, jakie dotychczas widzieliście" - zaczął. - "To dobry obóz, bo przy jego budowie wszyscy pracowali i wszystkim zależało, aby właśnie taki był. Częścią waszego szkolenia oraz czymś, za co będziecie surowo oceniani, jest wasze zachowanie. Może się wam wydawać, że "Zwiadowcy Alamo" to organizacja skupiająca morderców i twardzieli. Chcemy, abyście byli twardzi - tak twardzi, jak tylko się da - ale nie ma tu miejsca dla „twardzieli”. To nie jest służba polegająca na waleniu pięściami na oślep i rozbijaniu pałką. Odwołujemy się do najwyższych żołnierskich umiejętności, a jedną z ich pierwszorzędnych cech jest samodyscyplina. Będziecie tu traktowani indywidualnie i jak dżentelmeni, i oczekujemy od was takiego samego traktowania.
Pamiętajcie, że nikt was nie prosił, abyście tu przyszli. Rozumiemy, że każdy z was jest ochotnikiem, że przybył z własnej woli. Jeśli ktokolwiek z was ma jakieś obiekcje, psychiczne lub inne, to niech się zgłosi do dyrektora szkolenia - zostanie bez żadnych pytań zwolniony i wróci do swojej jednostki. Przez sześć tygodni, jakie tutaj spędzicie, będziemy was pilnie obserwować. Jeżeli uznamy, że któryś z was psychicznie, pod względem temperamentu albo sprawności fizycznej nie pasuje do wymaganych standardów, że nie daje z siebie wszystkiego, że naprawdę szczerze nie próbuje - to zostanie odesłany. Czas jest zbyt cenny, aby go tracić na tych, którzy nie pasują. Problemów z dyscypliną nie będzie, bo ci, którzy ją złamią, zostaną natychmiast odesłani do jednostek macierzystych. Tutejsi oficerowie mają jedyny cel: nauczyć was tego, co potrafią najlepiej. Nie musicie się ich bać; oni są najzwyklejszymi na świecie ludźmi, takimi samymi jak wy i ja, i mają nadzieję, że za takich będziecie ich uważać. Praktycznie wszyscy, ze mną włącznie, zaczynaliśmy w wojsku od stopnia szeregowego. Większość z nas to cywile, a nie zawodowi żołnierze, a teraz po prostu staramy się pomóc ojczyźnie wygrać wojnę. Jeżeli macie jakieś sugestie, chcecie coś skrytykować albo poskarżyć się na coś, chcecie coś wyrzucić z siebie, to zachęcamy do przedyskutowania tej kwestii z kimś z pracowników. A jeśli nie chcecie tego zrobić, to w świetlicy jest skrzynka pocztowa. Wcale nie musicie się podpisywać. Tutaj panują bardzo nieformalne stosunki, oparte na wzajemnym szacunku i szczerych wysiłkach.
Po zakończeniu szkolenia niektórzy z was zostaną wybrani na Zwiadowców Alamo i pozostaną tu, aby wykonywać zadania zwiadowcze, jakich zażąda dowództwo. Większość z was powróci do własnych jednostek, gdzie bardzo przyda się wasze wyszkolenie, gdzie będziecie do dyspozycji dowódców waszych dywizji, pułków, batalionów. Kilku z was z tych czy innych powodów nie ukończy tego szkolenia, ale tak czy inaczej dzięki niemu będziecie lepszymi żołnierzami i mamy nadzieję, że na zawsze pozostaną z wami tradycje oraz esprit de corps Zwiadowców Alamo.
Jutro zaczyna się szkolenie. To wszystko
".

Strona: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12