ARTYKUŁY

Strona poświęcona wojnie na dalekim wschodzie, obejmującej zmagania armii i marynarki Cearstwa Japonii oraz Stanów Zjednoczonych.

Manila - wylęgarnia intryg

Rozległą manilską metropolię spowijała ciemność. Bocznymi drzwiami studia fotograficznego "Triangulo" przy ulicy nazwanej imieniem filipińskiego bohatera narodowego, doktora Jose Riza-la, wślizgiwały się jedna po drugiej skulone postacie. Każdą z nich witał właściciel studia, japoński imigrant, Shiko Souy. Cieszył się on poważaniem wśród tych, którzy przybyli z Dai Nippon (Wielkiej Japonii), by osiedlić się w mieście słynącym z szerokich, wysadzanych palmami bulwarów i wspaniałych budowli, a zwanym Perłą Wschodu. Był 28 listopada 1941 roku.
Wylewny i uprzejmy Souy nawiązał serdeczne przyjaźnie ze znanymi filipińskimi przemysłowcami i wysokimi rangą oficerami. Wielu z nich zapraszało go do swoich domów na uroczyste przyjęcia. W rzeczywistości Souy był przebiegłym szpiegiem Cesarskiej Armii Japońskiej, a jego sukcesy wynikały z dobrego maskowania prawdziwej działalności. Souy został przysłany do Manili przed laty w ramach japońskich przygotowań do ewentualnej wojny na Pacyfiku i inwazji na Filipiny. Ludzie, którzy zbierali się potajemnie w studiu fotograficznym, należeli do "Legionarios del Trapajo", podziemnej organizacji japońskich nacjonalistów i filipińskich zdrajców. Jednym z takich Filipińczyków był Lorenzo Alvarado. Urodził się w Manili i mieszkał tam przez całe życie. Zawsze otwarcie krytykował Stany Zjednoczone, utrzymując, że wykorzystują Filipiny, a Filipińczyków traktują niemal jak niewolników. Kiedy ostatni spiskowiec wszedł do studia, w pomieszczeniu zapadła cisza. Ciężkie czarne zasłony zakrywały okna, chroniąc obecnych przed niepożądanymi spojrzeniami. Postacie przybyszów zasłaniające pojedyncze, przyćmione światło rzucały niesamowite cienie. Kiedy Shiko Souy, podekscytowany i spocony, stanął przed zebranymi, było widać, że ma do przekazania ważne wieści. Oznajmił, iż około 100 japońskich okrętów i wielka liczba samolotów znajduje się w tym momencie na Formozie (Tajwan), górzystej wyspie na Morzu Południowochińskim, 570 kilometrów na północ od Filipin. Na pokłady tych okrętów wejdą niebawem tysiące japońskich żołnierzy, by dokonać inwazji na Filipiny.
Słowa te spotkały się z wielkim entuzjazmem. Lorenzo Alvarado dołączył do innych wznoszących okrzyki "Banzai!" Kiedy spotkanie dobiegło końca i spiskowcy rozeszli się, Alvarado podążył skontaktować się ze swym amerykańskim przełożonym i powtórzył mu niepokojącą wiadomość o zbliżającej się japońskiej inwazji. W rzeczywistości Alvarado był od dawna tajnym agentem amerykańskiego wywiadu.
Wstrząsająca informacja powędrowała drogą służbową przez kolejne ogniwa w łańcuchu dowodzenia Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie (USAFFE - United States Army Forces in the Far East), ale najwyraźniej ugrzęzła na jakimś biurku i nie dotarła do naczelnego dowódcy, generała Douglasa MacArthura.

Shiko Souy, pomysłowy właściciel studia fotograficznego, który miał podobno stopień majora w Cesarskiej Armii Japońskiej, był tylko jednym z ogromnej rzeszy szpiegów, których Tokio umieściło na Filipinach. Dwanaście miesięcy wcześniej, pod koniec 1940 roku, generał major George Grunert, ówczesny amerykański dowódca na wyspach, poinformował departament wojny w Waszyngtonie, że japońska imigracja przybiera na sile w zastraszającym tempie. Większość "imigrantów" stanowili młodzi ludzie w wieku poborowym i wiadomo było, że wielu z nich należy do rezerwy Cesarskiej Armii Japońskiej.

Jedna z ulic w Manili. 1942 rok. Fotografia 1. Jedna z ulic w Manili. 1942 rok.

Nowi przybysze byli przedsiębiorczy i pracowici. Szybko "wmieszali się w tłum" jako sklepikarze, uliczni fotografowie, wędrowni sprzedawcy, służący i kupcy. Znacznie później prezydent Republiki Filipin Manuel L. Quezon wspominał: "Odkryłem, że mój ogrodnik był japońskim majorem, a mój masażysta japońskim pułkownikiem". Większość japońskich "imigrantów" miała aparaty fotograficzne i regularnie opuszczała Manilę, by spacerować wzdłuż wybrzeża Luzonu, największej wyspy archipelagu Filipin, i robić niezliczone zdjęcia. Tysiące fotografii potencjalnych miejsc inwazji docierały do dowództwa armii cesarskiej na Wzgórzach Ichigaya w Tokio. Do japońskiej stolicy spływały również niezwykle szczegółowe pisemne raporty na temat instalacji obronnych samego Luzonu.
Ogromny obszar Pacyfiku znajdował się na krawędzi wojny pomiędzy Cesarstwem Japonii a Stanami Zjednoczonymi. W tym czasie 23-letni obywatel Stanów Zjednoczonych Richard M. Sakakida, spotykał się regularnie w Manili z Japończykami, z których wielu amerykański wywiad uważał za tajnych agentów. Rodzice Sakakidy przybyli na Hawaje przed wielu laty, ale on sam nie cieszył się zaufaniem manilczyków i mieszkających w filipińskiej stolicy Amerykanów, którzy podejrzewali go o współpracę z "wrogiem".
W rzeczywistości Sakakida, nisei, jak nazywano drugie pokolenie Amerykanów pochodzenia japońskiego, był sierżantem Armii Stanów Zjednoczonych i wykonywał dla Wuja Sama misję szpiegowską polegającą na wykradaniu japońskich tajemnic państwowych i wojskowych.
Ciąg wydarzeń, który przywiódł Richarda Sakakidę do Manili, rozpoczął się 13 marca 1941 roku, kiedy on i drugi młody nisei, Arthur S. Komori, złożyli przysięgę wojskową w Fort Shafter na Hawajach i otrzymali stopnie sierżantów. Zostali przydzieleni do CIP, który to skrót, jak im powiedziano, oznaczał Cywilną Służbę Tłumaczy (Civilian Interpreter Police). Później dowiedzieli się, że kryje się pod nim Korpus Służby Wywiadowczej (Corps of Intelligence Police), pion kontrwywiadowczy Armii Stanów Zjednoczonych.
Komori i Sakakida byli pierwszymi tajnymi agentami, których wybrano spośród nisei z myślą o konkretnym zadaniu - szpiegowaniu Japończyków w Manili. Majora Jacka Gilberta, który zwerbował ich do CIP, znali jeszcze z czasów, gdy prowadził zajęcia z przysposobienia wojskowego w McKinley High School w Honolulu. Sakakida ukończył szkołę w 1939 roku i był najstarszym rangą kadetem w swojej grupie wiekowej. Komori odnosił w McKinley High School sukcesy sportowe, a później zrobił dyplom na Uniwersytecie Hawajskim. Obu świeżo upieczonym sierżantom powiedziano początkowo, że do ich obowiązków należy śledzenie japońskich audycji radiowych i studiowanie japońskich gazet, a następnie tłumaczenie tych doniesień, które mogą być użyteczne dla armii amerykańskiej. W ciągu dwóch tygodni zostali jednak wezwani do biura pułkownika G-2 (wywiadu) w Honolulu. Tam usłyszeli o nowym zadaniu. Miało być niezwykle niebezpieczne i nie mógł się o nim dowiedzieć nikt spoza personelu G-2. Dwaj nisei dowiedzieli się tylko, że zostaną wysłani do Manili, gdzie otrzymają szczegółowe instrukcje.
Na początku kwietnia 1941 roku Richard Sakakida i Arthur Komori zaciągnęli się na amerykański transportowiec wojskowy "Republic" płynący z Pearl Harbor do Manili jako cywilni członkowie załogi. Czternaście dni później, 21 kwietnia, nieopodal Manili do burty "Republic" podpłynęła motorówka służby celnej i na pokład wszedł mężczyzna ubrany po cywilnemu. Jakiś czas później Sakakida i Komori zostali wezwani na mostek. Tam nieznajomy przedstawił się jako kapitan Armii Stanów Zjednoczonych Nelson Raymond, szef CIP na Filipinach. Kapitan Raymond wręczył każdemu z nisei zapieczętowaną kopertę i polecił im przeczytać znajdujące się wewnątrz instrukcje, a następnie je zniszczyć. W każdej kopercie znajdowała się także równowartość 50 dolarów w pesos. Obaj mieli mówić, że są cywilnymi marynarzami, którzy nienawidzą Stanów Zjednoczonych i zaciągnęli się na okręt, żeby uniknąć poboru do wojska.

Strona: 1, 2, 3