ARTYKUŁY

Strona poświęcona wojnie na dalekim wschodzie, obejmującej zmagania armii i marynarki Cearstwa Japonii oraz Stanów Zjednoczonych.

Koniec Imperium

Zapraszamy do lektury fragmentu książki Krzysztofa Janowicza pt.: "Koniec Imperium". Wydawnictwo: Kagero.
Pozycja dostępna jest w sklepie wysyłkowym wydawnictwa. Poniżej link do strony internetowej sklepu.
"Koniec Imperium"

Koniec Imperium. Przygarbiona Toyota AA pędziła polną drogą, wzbijając tumany kurzu. Żółtawosiwy pył osiadał na warstwie szarej maskującej farby zdmuchiwany co chwila porywami listopadowego wiatru. Od blisko tygodnia nie spadła kropla deszczu i jedynie coraz krótsze, słoneczne dni zwiastowały nadejście jesieni. Po obu stronach drogi ciągnęły się niewielkie poletka poprzetykane gdzieniegdzie kępami drzew. Toyota, podskakując na nierównościach, wtoczyła się na niewielkie wzniesienie, na którym nagle stanęła w miejscu. Chmura kurzu wyprzedziła samochód. Silnik, pracujący na małych obrotach, wydawał teraz ledwie słyszalny warkot. Zbliżał się wschód słońca i w tylnej szybie pokazała się twarz mężczyzny w oficerskiej czapce. Przed Toyotą, w dole, rozciągał się widok na zalesioną dolinkę, której zbocza pokryte były drzewami sypiącymi już złocistoczerwonym listowiem.
Kapitan Teruhiko Kobayashi wysiadł z samochodu i w zamyśleniu spoglądał na czerwieniejącą poświatę wschodniego horyzontu. Dookoła już na dobre rozgościła się jesień, przynosząc ze sobą chłodne, rześkie powietrze. Poruszane wiatrem drzewa mieniły się na przemian to żółcią, to czerwienią swoich liści. Kobayashi spojrzał w głąb dolinki. Przed lasem dostrzegł odbijające na swojej powierzchni błękitne niebo i białe obłoki, migoczące w słońcu pola ryżowe. Po kilku z nich kręcili się pochyleni ludzie. Dalej widział pozbawione już listowia drzewa wiśni i śliw czekające na nadejście haru, aby wydać kolejny plon. Wówczas, tak jak od setek lat, Japończycy wylegną całymi rodzinami do sadów, aby na cześć nadejścia wiosny świętować banami ("oglądanie kwiatów wiśni"). Tradycja, która została wyryta w świadomości każdego Japończyka, mieszkańca "kraju kwitnącej wiśni".
Kapitan Kobayashi złączył ręce z tyłu i przeszedł kilka kroków. Daleko po lewej stronie w pomarańczowej poświacie widać było ośnieżony szczyt wulkanu Fudżijama. Święta góra Japończyków, niewzruszona w swoim majestacie, ostatnio zagrzmiała 237 lat temu, jeszcze w epoce Edo, gdy krajem niepodzielnie rządzili szoguni i ich samurajowie. Dumna Fudżijama przetrwała wszystkie epoki w liczących 2600 lat dziejach Japonii, upamiętniających okresy panowania władców poszczególnych dynastii.
Przez setki lat Japonia była krajem szczelnie odizolowanym od świata zewnętrznego. Państwo złożone z czterech dużych i około trzech tysięcy mniejszych wysp, odgrodzone od reszty świata morzami i oceanem, wykształciło własną, hermetyczną i ksenofobiczną cywilizację wraz z własną tradycją. Ponieważ izolacja trwała przez całe stulecia, każdy obcy postrzegany był jako wróg zagrażający cesarzowi, uznawanemu za ucieleśnienie boga. Wszechobecny system kast i klas społecznych oparto na niemal religijnym kulcie honoru, a złamanie jego kodeksu skazywało winowajcę na śmierć. Kodeks samurajów, bushido, był największą świętością wojowników wykluczającą poddanie się przeciwnikowi. Aby odzyskać utraconą cześć, jedyną alternatywą dla przegranego było rytualne samobójstwo, seppuku.
Ludzie białej rasy otrzymali miano "długonosych diabłów". Jedynie Holendrzy zdobyli namiastkę zaufania i mogli handlować z Japończykami w porcie Nagasaki. Pozostałe kontakty ze światem zewnętrznym niosły ze sobą prawie wyłącznie podboje, w których ludność obcego kraju traktowano z największą surowością.

Japoński myśliwiec Ki-61 Fotografia 1. Japoński myśliwiec Ki-61 "Hien"-Jaskółka.

Dopiero w drugiej połowie XIX wieku, na przełomie epok Edo i Meiji, rozpoczęło się, początkowo ostrożne, a potem wręcz lawinowe otwarcie na świat zewnętrzny. Kluczową rolę odegrały tu Stany Zjednoczone, które pilnie potrzebowały portu na szlaku handlowym do Szanghaju, co ożywiło rozwój komunikacji. Z USA podpisano odpowiednie układy dyplomatyczne, a potem to samo uczyniono z przedstawicielami Wielkiej Brytanii, Rosji i Holandii. Jednak nie dla wszystkich było jasne, że czas feudalnych szogunów odszedł na zawsze, ustępując miejsca kapitalizmowi. Konserwatyści uważali, że kraj za bardzo otworzył się na świat i próbowali wzniecić ogólnonarodowy bunt. Przeważyła jednak opinia, że Japonia musi przyjąć zachodnie technologie, aby w ten sposób zmodernizować państwo pod względem gospodarczym, politycznym i obyczajowym. W przeciwnym razie groziła jej nawet okupacja zachodnich mocarstw.
Błyskawicznie unowocześniono siły zbrojne, wprowadzono powszechny obowiązek szkolnictwa podstawowego, opracowano konstytucję i dwuizbowy parlament. Nastąpiła epoka Meiji, w której jak grzyby po deszczu rosły przedsiębiorstwa i linie kolejowe, gospodarka rozkwitła w całym kraju. Jednocześnie rozpoczęła się militaryzacja kraju, wsparta zakorzenionym nacjonalizmem i szowinizmem Japończyków, którzy włączyli się do walki o kolonie. Pod koniec XIX wieku zajęli Koreę i Mandżurię, co wywołało konflikt z Rosją. Chociaż Japończycy ustąpili, niebawem zajęli Formozę, na nowo zaogniając stosunki z Moskwą. Nieunikniona wojna wybuchła w roku 1904 i rok później po zwycięstwie w bitwie morskiej w cieśninie Cuszima, Japonia zwyciężyła. Gdy pięć lat potem Japończycy dokonali aneksji Korei, stali się największym mocarstwem na Dalekim Wschodzie.
Udział cesarstwa po alianckiej stronie w pierwszej wojnie światowej otworzył mu nowe drogi rozwoju. Szczególnie rozwinęła się marynarka wojenna. W roku 1931 rozpoczęła się wojna z Chinami, potem zajęto Mandżurię. Spowodowało to protest Ligi Narodów, z której Japonia demonstracyjnie wystąpiła dwa lata później. Eskalacja wojny w Chinach w roku 1938 spowodowała wielkie zwycięstwa oraz zajęcie Szanghaju, Nankinu, Kantonu i Wuhanu. Jedynie próba zajęcia Mongolii zakończyła się niepowodzeniem. Teruhiko Kobayashi pamiętał te czasy doskonale. Urodzony w Tokio w roku 1920 ukończył szkołę średnią Kokushikan. Mając osiemnaście lat, jak wielu innych rówieśników, wybrał karierę wojskową i wstąpił do Akademii Wojskowej. W składzie promocji 53 ukończył ją w czerwcu 1940 roku i rozpoczął służbę w artylerii jako podporucznik. Bardzo szybko zdecydował się zostać pilotem i po ukończeniu kursu pilotażu lekkich bombowców trafił do 45. Sentai, z którą wyruszył na wojnę. Wojnę o surowce naturalne, niezbędne dla japońskiego przemysłu zbrojeniowego i gospodarki. Pierwszy lot bojowy za sterami bombowca Tachikawa Ki-36 i widok zrzuconych bomb wybuchających w Hongkongu pozostawiły w nim niezatarte wrażenia.
Po błyskotliwym zwycięstwie w Pearl Harbor Japończycy zajęli Borneo, Celebes, Filipiny, Hongkong, Jawę, Singapur, Sumatrę i Syjam. Cesarstwo Japonii było wówczas u szczytu swojej potęgi. Kobayashi uczestniczył w wielu lotach bojowych, szybko stając się prawdziwym weteranem "w podartych butach". Doceniając jego zaangażowanie, wysłano go na kurs dowódców do Armijnej Szkoły Lekkich Bombowców w Hokota. W kwietniu 1943 roku trafił do 66. Sentai, z którą wyruszył do północnej Mandżurii. Służba w tym zapomnianym przez wojnę rejonie nie trwała długo. Niewielu ludzi w Japonii wiedziało, że przedłużający się konflikt przybierał dla Imperium coraz bardziej niekorzystny obrót. Krwawe walki na Nowej Gwinei, w Birmie i Chinach coraz bardziej przerzedzały szeregi japońskich sił powietrznych. Zaczynało brakować kadry dowódczej, także tej wyższego szczebla. Wykruszanie się doświadczonych oficerów było szczególnie widoczne na Nowej Gwinei, gdzie amerykańskie lotnictwo wprowadziło do walki nowe myśliwce typu P-38 i P-47. W dniu 11 listopada w jednym tylko starciu z Thunderboltami nad Wewak zginął dowódca 14. Hikodan, ppłk Tamiya Teranishi oraz dowódca 1. Chutai w 68. Sentai, kpt. Shigeru Koyama. Podobnych wypadków było coraz więcej i dowództwo lotnictwa japońskiej armii zaczęło rozglądać się na wszystkie strony, szukając ludzi, którzy mogliby zająć puste miejsca na stanowiskach dowódców oddziałów. Istniejący w Japonii podział klasowy nie sprzyjał szybkim awansom na stopnie oficerskie żołnierzy niższych stopni. Dlatego też w listopadzie 1943 roku do sztabu 66. Sentai nadszedł rozkaz, aby wyznaczyć grupę oficerów, którzy mieli zaliczyć kurs na maszynach myśliwskich.

Pilot myśliwca Ki-61 przy swojej maszynie. Fotografia 2. Pilot myśliwca Ki-61 przy swojej maszynie.

W ten sposób Teruhiko Kobayashi, wraz z kilkunastoma innymi pilotami bombowców, trafił do słynnej szkoły lotniczej lotnictwa armii w Akeno. Tam przeszedł szkolenie na samolotach myśliwskich. Ponieważ nawigację i sam pilotaż Kobayashi i jego koledzy opanowali już dawno, kurs obejmował przede wszystkim poznanie nowego sprzętu, naukę figur akrobacji i wyższego pilotażu, strzelanie do celów w powietrzu oraz taktykę. Większość pilotów samolotów bombowych miała problem z przesiadką na myśliwce, bowiem lekkimi, szybkimi myśliwcami należało manewrować bardziej agresywnie niż cięższymi maszynami bombowymi. Powolne skręty podczas walki powietrznej były oczywistym samobójstwem, tym bardziej w obliczu szybkich i silnie uzbrojonych maszyn amerykańskich.
Po zakończeniu kursu myśliwców w czerwcu 1944 roku, Teruhiko Kobayashi otrzymał awans do stopnia kapitana oraz... prośbę o pozostanie w szkole w roli instruktora. Pozostał w Akeno przez kolejnych kilka miesięcy. Okres ten na zawsze zapadł mu w pamięci jako niekończąca się karuzela. Wstawał o świcie, przygotowywał wykłady, potem zajęcia teoretyczne, loty szkoleniowe, znów wykłady i czas na krótki sen. Ku swojemu zdziwieniu zauważył, że uczył myśliwskiego rzemiosła coraz młodszych chłopców. W momencie wybuchu wojny na Pacyfiku większość z nich była jeszcze dziećmi drepczącymi z tornistrami do szkoły. Teraz miał zmienić te dzieciaki w obrońców Imperium, wojowników godnych prawdziwych samurajów. Jeszcze niedawno wojna była dla nich czymś odległym, nierealnym, więc gdy przybywali do Akeno, wielu jeszcze się śmiało, żartowało. Tutaj zrozumieli, że wojna stoi już u brzegów Japonii. Kiedy wręczał im patenty pilotów stali poważni, świadomi zaufania i zadań, jakie postawił przed nimi cesarz. Potem rozjeżdżali się do przydzielonych im jednostek.
Wreszcie przyszedł czas na samego Kobayashi. Komendant szkoły wezwał go do swojego biura i spokojnie wręczył przeniesienie do jednostki bojowej Hiko Dai 244. Sentai. Nie było hucznego pożegnania, kapitan otrzymał tylko bukiet jesiennych kwiatów. Przed świtem 27 listopada wyruszył w drogę do bazy Chofu, położonej trzydzieści kilometrów na zachód od Tokio.
Okrągła tarcza słońca wyjrzała już nad zalesioną dolinkę. Przez dłuższą chwilę kapitan Kobayashi delektował się jej promieniami, po czym odwrócił się i wolnym krokiem podszedł do Toyoty. Zanim wsiadł do auta, jeszcze raz spojrzał na wschodzące słońce. Po chwili samochód ruszył w dół doliny. Teruhiko Kobayashi nie mógł wiedzieć, że dla niego i jego podwładnych właśnie rozpoczęła się droga do wiecznej chwały. Wcale jej nie pragnęli, ale ona sama do nich przyszła, bo pokazali światu, jak należy walczyć z olbrzymami B-29. Prawdziwymi maszynami śmierci, zbudowanymi tylko w jednym celu - aby zetrzeć Japonię z powierzchni ziemi.

Strona: 1, 2, 3