ARTYKUŁY

Strona poświęcona wojnie na dalekim wschodzie, obejmującej zmagania armii i marynarki Cearstwa Japonii oraz Stanów Zjednoczonych.

Koniec Imperium



Chofu

Lotnisko Chofu było bazą myśliwców dość nietypową jak na standardy innych krajów. Głównie za sprawą bardzo prymitywnych budynków stanowiących zaplecze lotniska, co było nieco dziwne, zważywszy na bliskość stolicy Japonii. Po wschodniej i zachodniej stronie znajdowały się hangary, a raczej "hangary", bowiem składały się z samych półokrągłych rusztowań, pokrytych bardzo rzadką siatką maskującą z przyczepionymi do niej gałęziami. Przed nimi znajdowały się otoczone ziemnymi wałami stanowiska postojowe dla samolotów. Nie wszyscy lotnicy mieszkali w barakach, znaczna ich część musiała zadowolić się brezentowymi namiotami. Również stanowisko dowodzenia i sala odpraw zostały umieszczone w namiotach. Piloci pełniący tam dyżury bojowe mieli do swojej dyspozycji normalne dla Japończyków warunki - namioty były wyłożone matami, na środku stały małe stoliki. Wyposażenie uzupełniało kilka stojących szafek, biurko dyżurnego z telefonem, mapy i sylwetki amerykańskich samolotów.
Po wschodniej stronie znajdowały się bardziej okazałe budynki. Tam znajdowało się dowództwo i cały mózg bazy. Wśród drzew kryła się stacja radarowa połączona podziemną linią telefoniczną z pobliskim stanowiskiem dowodzenia i naprowadzania myśliwców na samoloty wroga.
Jeszcze do niedawna w bazie Chofu stacjonowało kilka innych jednostek lotniczych, ale pod koniec listopada pozostała z tego jedynie rozpoznawcza 28. Sentai. Przybyła z Mandżurii miesiąc wcześniej wraz ze swoimi szybkimi samolotami Mitsubishi Ki-46, tylko po to, aby jej pilotów przeszkolić do zadań myśliwskich i walk z "B-san". Już wkrótce piloci majora Hideo Uedy otrzymają myśliwską odmianę swoich dwusilnikowych Mitsubishi, czyli Ki-46-III Otsu. Ich przeznaczeniem było zasilenie wschodniego sektora obrony Japonii obejmującego obszar Jokohama-Tokio-Nagoja, wspólnie z 18., 23., 53. i 244. Sentai. Sektor środkowy był osłaniany przez 17. Sentai, którą niebawem miały wesprzeć również 55. i 56. Sentai, osłaniające już sektor zachodni. W tym czasie 244. Sentai wchodziła w skład 10. Hikoshidan, którą dowodził generał-major Kihachiro Yoshida. Był to bardzo inteligentny oficer, który doskonale wiedział, że w tych działaniach wojennych nie chodzi o rycerskie pojedynki lotniczych asów, ale obowiązują w nich brutalne prawa wojny totalnej, nie znającej litości dla ludności cywilnej. Nie powinno więc dziwić, że bardzo szybko wyciągnął właściwe wnioski z dotychczasowych walk z B-29 i opracował własną taktykę obrony przed nalotami. Za najlepszy sposób strącania Superfortec uznał bowiem taranowanie ich przez japońskie myśliwce. W tym celu, w dniu 7 listopada wydał rozkaz o utworzeniu w każdej Grupie Myśliwskiej specjalnego klucza czterech samolotów, które miały za zadanie atakowanie taranem "B-san". Nazwano je Shin-ten Seiku-tai, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza "jednostki wstrząsające niebem".

Zamaskowany myśliwiec Ki-61 na jednym z lotnisk Nowej Gwinei Fotografia 3. Zamaskowany myśliwiec Ki-61 na jednym z lotnisk Nowej Gwinei.

Generał Yoshida okazałby się jednak kompletnym ignorantem, gdyby nie pomyślał jednocześnie o swoich pilotach. Bezmyślne rzucanie się nie-doszkolonych młokosów na czterosilnikowe bombowce, można uznać za wyssany z palca wymysł amerykańskiej propagandy. Generał Yoshida zdawał sobie sprawę, jak cenni są jego piloci i ile potrzeba czasu oraz wysiłku, aby; ich odpowiednio wyszkolić. Dlatego też nakazał, aby taranujący lotnicy w miarę możliwości korzystali ze spadochronów lub przynajmniej próbowali przymusowo wylądować.
Kiedy kapitan Kobayashi przejął od majora Takashi Fujity dowództwo jednostki, miał zaledwie dwadzieścia cztery lata i był najmłodszym oficerem stojącym na czele myśliwskiej Sentai w całej historii lotnictwa japońskiej armii. Podobnie jak inne jednostki myśliwskie, również 244. Sentai przeszła reorganizację w celu dostosowania jej do walki z nowym przeciwnikiem. Czterosamolotowy klucz nazwano Hagakure-tai, czyli "ukryci w zachodzącym słońcu". Pilotami byli wyłącznie ochotnicy, a ich dowódcą został por. Toru Shinomiya. Aby wyróżnić swoje samoloty Shinten Seiku-tai ich ogony pomalowano całkowicie na czerwono, a w miejscu godła jednostki malowano znakami kana inicjały nazwisk; pilotów. Wszystkie trzy Chutai przemianowano teraz na Kogekitai, jednoczę śnie nadając im indywidualne nazwy. I tak 1. Chutai, dowodzona przez pori Toyohisa Komatsu, otrzymała miano Soyokaze-tai (czyli "powiew wiatru") 2. Chutai kpt. Góro Takedy stała się Toppu-tai ("szkwał"), a 3. Chutai kpt. Takeo Shirai nazywano Mikazuki-tai ("sierp księżyca"). Tak poetyckie nazwy powstawały w wydziale propagandy Ministerstwa Armii i miały dwojakie znaczenie - po pierwsze powinny działać mobilizująco na własnych żołnierzy, a jednocześnie dezinformować wywiad przeciwnika.
Na wyposażeniu 244. Sentai znajdowały się samoloty Kawasaki Ki-61 Hien ("Jaskółka"). Był to jedyny w japońskim lotnictwie myśliwiec napędzany silnikiem rzędowym chłodzonym cieczą, budowanym zresztą na licencji uzyskanej od niemieckiego koncernu Daimler-Benz. Dwunastocylindrowy motor Ha-40 był dokładną kopią niemieckiego DB 601A o mocy 1175 KM, który napędzał również Messerschmitta Bf 109E uznawanego wówczas (czyli w roku 1940) za najlepszy myśliwiec świata. Nic więc dziwnego, że równie Ki-61 okazał się bardzo dobrym samolotem. Rozwijał prędkość około 590 kilometrów na godzinę i osiągał pułap 10 000 metrów. Początkowo jego uzbrojenie stanowiły karabiny maszynowe kalibru 7,7 oraz 12,7 mm, ale w roku 1943 w skrzydłach zamontowano niemieckie działka Mauser MG 151/20 kalibru 20 mm. Później zaczęto stosować rodzime działka Ho-5. Jeszcze przed uruchomieniem produkcji seryjnej, samoloty Kawasaki Ki-61 przeszły szereg testów i prób. Zwieńczeniem tych badań było porównanie myśliwca w pozorowanej walce z jego odpowiednikami w kraju i zagranicą. Z Ki-61 konkurowały japońskie Nakajima Ki-43-II oraz Ki-44, kupiony w Niemczech Messerschmitt Bf 109E-7, a także dwa samoloty zdobyczne - amerykański Curtiss P-40E i rosyjski ŁaGG-3. Po serii lotów próbnych i pozorowanych walk powietrznych wszystkie wątpliwości oblatywaczy i oficerów sztabowych zostały rozwiane. Myśliwiec Ki-61 okazał się lepszy od wszystkich swoich przeciwników, nieznacznie ustępując pod względem zwrotności jedynie Ki-43. Jak miało się okazać, myśliwce Ki-61 faktycznie stały się najlepszymi samolotami lotnictwa armii cesarstwa, do czasu wprowadzenia w drugiej połowie 1944 roku nowszych konstrukcji.
Kiedy do bazy Chofu przybył kapitan Teruhiko Kobayashi, zastąpił na stanowisku dowódcy 244. Sentai majora Takashi Fujitę, który piastował je przez niemal dwa lata. Pod jego kierunkiem jednostka przeszła swój chrzest bojowy, usiłując odeprzeć nalot dziewięćdziesięciu czterech bombowców B-29 atakujących 24 listopada fabrykę silników lotniczych Nakajima w Musashino koło Tokio. W trakcie gwałtownej wymiany ognia z „B-san" piloci 244. Sentai zgłosili zestrzelenie na pewno jednego bombowca oraz uszkodzenie innego. Ceną debiutu była śmierć kaprala Yukio Fukumoto.
Dowództwo lotnictwa armii japońskiej wnikliwie analizowało dotychczasowe walki z czterosilnikowymi bombowcami USAAF. Sztabowcy Koku Hombu doskonale zdawali sobie sprawę z rosnącego zagrożenia ze strony Superfortec, a także słabości własnych sił obrony. Nad bazy Amerykanów na Saipanie wysyłali więc swoje bombowce, aby zniszczyć jak najwięcej B-29 na ziemi. Również myśliwcom wschodniego sektora obrony Japonii nakazano zwiększenie wysiłków w zwalczaniu „B-san". Uznano, że najskuteczniejszym sposobem niszczenia Superfortec jest taranowanie ich w powietrzu. W związku z tym natychmiast nakazano zwiększenie ilości samolotów Shinten Seiku-tai z czterech do ośmiu maszyn. Większość japońskich samolotów myśliwskich miała kłopoty z osiągnięciem odpowiedniego pułapu, aby sprostać tym wymaganiom, trzeba było pozbawić je wszelkiego wyposażenia, które można było ograniczyć lub nawet w ogóle z niego zrezygnować. Usunięto część opancerzenia, w niektórych przypadkach demontowano radiostację, a nawet zmniejszano do połowy zapas zabieranej amunicji!Wszystko po to, aby wspiąć się na pułap bombowców i, po rozpędzeniu samolotu, wbić się w któryś z błyszczących kadłubów.

Shinten Seiku-tai!

Po południu 3 grudnia stacje radarowe na wyspach Ogasawara namierzyły zbliżające się od południa echa. Ich rozmiary świadczyły jednoznacznie, że mogły to być jedynie B-29. Na lotniskach w rejonie Tokio zarządzono pogotowie bojowe. Silniki były podgrzane, zbiorniki zatankowane, magazynki amunicyjne załadowane taśmami. Piloci zajęli miejsca w kabinach i rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie. Teraz każdy z nich był już sam ze swoimi myślami. Wiedzieli, że nie unikną bitwy, która być może będzie tą ostatnią. Dlatego też na przemian zalewała ich fala strachu i odwagi. Nie minęło pół godziny jak oficer dyżurny odebrał przez telefon krótki rozkaz - startować!
Z rur wydechowych dwunastocylindrowych silników Ha-40 bluznęły snopy białoniebieskich spalin. Ich niespodziewany hałas zerwał do lotu stadko ptaków siedzących na pobliskich drzewach. Motory, dławiąc się przez chwilę nadmiarem mieszanki, wreszcie zadudniły przyduszonym warkotem. Nagle jednostajny warkot zamienił się w ogłuszający ryk. Mechanicy kolejno wyszarpywali na boki klocki hamulcowe spod kół Ki-61. Jeszcze ostatnie pożegnalne gesty do mechaników i myśliwce jeden po drugim zaczęły kołować na początek pasa startowego.
Samoloty zaczęły się rozpędzać. Stojąca woda rozbryzgiwała się na boki pod kołami pędzących po pasie startowym szesnastu myśliwców Hien. Cztery z nich stanowiły samoloty Shinten Seiku-Tai z sunącym na czele porucznikiem Toru Shinomiya. Pozostałą dwunastką dowodził kapitan Kobayashi. Każdy z pilotów chciał żyć, ale mimo to był gotowy oddać je w walce w obronie cesarza i swojego narodu. Myśliwce oderwały się lekko od ziemi, schowały podwozie i po sformowaniu szyku, zaczęły piąć się w górę. Bezustannie wznosząc się wyżej, Hieny skręciły w lewo i mijając z lewej strony Tokio, skierowały się na południe. Kadłuby i skrzydła lecących w zwartym szyku samolotów co chwila błyszczały w promieniach słońca. Pilotom dawało to poczucie własnej siły i bezpieczeństwa. W słuchawkach hełmofonu panowała kompletna cisza i tylko co jakiś czas przerywał ją basowy głos oficera operacyjnego na stanowisku naprowadzania, podającego aktualną pozycję amerykańskich bombowców. Nagle cisza w słuchawkach została gwałtownie przerwana rozpaczliwym okrzykiem - bombowce nad Tokio! Tego dnia celem dla osiemdziesięciu sześciu Superfortec z 73. Bomb Wing była ponownie fabryka silników lotniczych Nakajima w Musashino koło Tokio. Nad Japonią niebo tylko gdzieniegdzie pokrywały chmury i szarówka. Dlatego połyskujące w słońcu bombowce były widoczne z daleka. Mimo to Amerykanom udało się zmylić przeciwników i zrzucić bomby na wyznaczone cele. Było już dobrze po godzinie czternastej, gdy piloci 244. Sentai dostrzegli nad Odawatą połyskujący w słońcu dywan sunących na wysokości dziewięciu kilometrów nad ziemią Superfortec. Za nim biły w niebo kłęby dymu wzniesione bombardowaniem. Nie było czasu na zajmowanie najdogodniejszej pozycji do ataku. A więc atak czołowy!
Czwórka Hienów z pomalowanymi na czerwono ogonami runęła na lecącą spokojnie eskadrę B-29. W ciasnej, wręcz idealnej formacji na południe kierowała się grupa dwunastu Superfortec. Mający za plecami słońce Japończycy mogli liczyć na zaskoczenie. Porucznik Shinomiya pochylił swojego Hiena, a za nim jak wodospad ruszyły pozostałe myśliwce. Ale da o sobie znać brak doświadczenia i efekt zaskoczenia spalił na panewce; Ogromne sylwetki bombowców spowodowały, że porucznik Shinomiy zaczął zbyt wcześnie nurkować i przez to nie można było otworzyć skutecznego ognia, ponieważ Hieny znalazły się poniżej swoich niedoszłych ofiar. W tym właśnie momencie rozległ się nieprawdopodobny łoskot, mim hałasu silnika wdzierający się do kabiny Ki-61. Wszystkie bombowce utworzyły zmasowany ogień obronny. Hieny znalazły się w gęstej sieci ognistych smug i każdy Japończyk miał wrażenie, że wszystkie karabiny maszynowe celują właśnie w jego samolot. Aby mieć jeszcze szansę na ściągnięcie na ziemię jakiejkolwiek maszyny przeciwnika, Japończycy musieli ruszyć w pościg za B-29, co nie było ani łatwe, ani przyjemne ze względu na silny ogień obronny. Jednak póki co, innego wyjścia nie było. Wspomina kapral Matsumi Nakano: „Pchnąłem drążek do przodu i znalazłem się przed B-29, w dobrej pozycji do ataku taranem od góry. Niestety nieprzyjaciel niemal musnął nos mojej maszyny i odleciał. Wówczas wpadłem w turbulencję spowodowaną śmigłami B-29 i mój myśliwiec run w dół, na wysokość 7000 metrów. Straciłem z oczu zarówno własne, jak i wrogie samoloty.

Bombowiec B-29. Fotografia 4. Bombowiec B-29.

Wzniosłem się ponownie na 10 000 metrów i kontynuowałem patrolowanie. Przez radio usłyszałem o zbliżającej się dwunastce B-29 i zrozumiałem, że to jest moja ostatnia szansa na odniesienie zwycięstwa. Postanowiłem zastosować moją ulubioną taktykę ataku czołowego z przewyższeni i z góry.
Superfortece leciały na pułapie 9000 metrów, a mój wysokościomierz wskazywał 9500 metrów. Byłem teraz w idealnie doskonałej pozycji do ataku, ale kształt nieprzyjacielskiej formacji różnił się nieco od poprzedniej. Na przedzie leciały cztery samoloty, z prawej strony sunęły trzy, a kolej cztery z lewej strony w ten sposób zabezpieczały z wszystkich stron ostatniego, lecącego w środku bombowca, jakby osłanianego w ten sposób przez pozostałe. Jako cel swojego ataku wybrałem właśnie tę środkową maszynę i ruszyłem do ataku. Byłem w samym centrum istnej lawiny ognia strzelców pokładowych, ale nie dbając o nic, parłem do przodu. Mimo to spudłowałem!

Kiedy po raz drugi atak taranem zakończył się niepowodzeniem, zupełnie niespodziewanie kapral Nakano znalazł się za kolejną formacją cztero-silnikowych olbrzymów. Jeden z bombowców zdawał się odstawać nieco od pozostałych. Idealny cel! Decyzję o taranowaniu podjął automatycznie. Nakano skierował swojego Hiena nieco w prawo, naprowadzając go na amerykańskiego kolosa. Dźwignia gazu do oporu, drążek sterowy w obie ręce! Pilot wciągnął w płuca duży haust powietrza, na całym ciele czuł spływające krople potu. Nie zwracał najmniejszej uwagi na głuche odgłosy trafień pół-calowych pocisków strzelców pokładowych. Błyszcząca w słońcu sylwetka Superfortecy szybko rosła. Kapral Nakano umieścił ogromny statecznik pionowy B-29 w środku celownika i zablokował stery kolanami. Teraz, mimo kolejnych trafień ognia obronnego, Ki-61 zmierzał wprost do celu. Nagle rozległ się głośny huk. Chociaż Japończyk spodziewał się zderzenia, mocno rzuciło go do przodu. Gdyby nie był przypięty pasami, bez wątpienia uderzyłby głową w celownik. Teraz czuł jak pasy wrzynają mu się w ciało. Przez krótką chwilę był tak oszołomiony, że zupełnie nie wiedział, co się z nim dzieje. Dopiero gdy poczuł, że jego myśliwiec gwałtownie nurkuje w dół, zaczął stopniowo przychodzić do siebie. Najpierw dręcząca myśl - co z „B-san"? Zaczął gorączkowo rozglądać się po niebie i dostrzegł bombowiec, który wypadł z formacji i spadał w dół, gubiąc po drodze strzaskane śmigłem Ki-61 usterzenie z wymalowanym na stateczniku pionowy czarnym numerem T10. Okaleczona Superforteca była jeszcze zaciekle atakowana przez kilka japońskich myśliwców.
Dopiero teraz Matsumi Nakano uświadomił sobie, że wokół panuje dziwna cisza, a przez samolot co chwila przebiega drżenie. Rzucił okiem na tablicę przyrządów i natychmiast zrozumiał przyczynę. Silnik myśliwca nie pracował, a wskazówka prędkościomierza niebezpiecznie drgała na granic; przeciągnięcia. Błyskawicznym ruchem obu rąk odepchnął drążek sterów jak najdalej od siebie, utrzymując go do momentu, gdy usłyszał charakterystyczny świst towarzyszący zwiększeniu prędkości. Wreszcie udało mu si zapanować nad chwiejącym się Hienem. Ku swojej radości stwierdził, ż maszyna wciąż słucha sterów. Dzięki temu, pomimo znacznych uszkodzę swojego Ki-61, Matsumi Nakano szybując w powietrzu, sprowadził go ostrożnie na ziemię i wylądował przymusowo na ryżowym polu w prefekturze Ibaraki.
Nie był to jedyny taran w wykonaniu pilotów 244. Sentai. Kapral Masa Itagaki tak zapamiętał walkę swojego życia: „Zbliżyłem się i nacisnąłem spust, ale moja broń pokładowa milczała! Przeklinając ją, na czym świat stoi, obniżyłem lot, bezustannie starając się przywrócić jej sprawność poprzez rozpaczliwe próby przeładowania broni. Kiedy znów podniosłem wzrok, na wprost mnie pędził ogromny B-29!".
Pilot gwałtownie ściągnął drążek na siebie, ale było już zbyt późno, ab uniknąć zderzenia. Hien Itagakiego z nieprawdopodobnym impetem uderzył w lewe skrzydło jednej z Superfortec w pobliżu jej silnika numer trzy. Zdawać by się mogło, że siedzący w jego kabinie kapral Masao Itagaki nie ma najmniejszych szans na wyjście w jednym kawałku z takiej kolizji. Jednak niezbadanym wyrokiem losu został wyrzucony z fotela i zawisł na linkach spadochronu. „Kiedy mój myśliwiec rąbnął w B-29 z taką siłą, musi jednocześnie otworzyć się mój spadochron. Potem cały czas obracałem się w powietrzu, aż wreszcie opadłem na ryżowe pole, nie odnosząc obrażeń".
Z kolei sam porucznik Shinomiya również wykonał swoje zadanie. Zderzył się z usterzeniem B-29 i... wrócił do bazy mimo utraty niemal trzeci części lewego skrzydła!
W tym samym czasie, gdy myśliwce Shinten Seiku-tai wbijały się w połyskujące metalicznie bombowce, kapitan Kobayashi poprowadził resztę pilotów do ataku z użyciem broni pokładowej. Japończykom udało się uzyskać dość znaczne przewyższenie i dzięki temu wyłuskali z szyku kilka bombowców. Hien pilotowany przez kapitana Kobayashi nadział się na strumień półcalowych pocisków i z wyłączonym silnikiem poszybował do ziemi. Kobayashi wylądował w Chofu, wskoczył do przygotowanego do lotu innego Ki-61 i ponownie ruszył w powietrze. Niestety, jego wysiłki na niewiele się zdały. Amerykanie byli już zbyt daleko i zbyt wysoko, aby zawzięty Japończyk miał okazję ponownie nacisnąć spust.
Gdy po południu sporządził raport dla dowódcy 10. Hikoshidan zameldował o tym, że jego 244. Sentai zestrzeliła na pewno sześć Superfortec oraz uszkodziła kolejne dwie. Była to niemal czwarta część wszystkich zgłoszeń, jakie odnotowali tego dnia Japończycy. Znalazło to natychmiastowe uznanie w oczach nie tylko generała-majora Kihachiro Yoshidy, ale również samego cesarza. Już od dłuższego czasu obmyślano sposób jakiegoś szczególnego wyróżnienia żołnierzy, którzy odznaczyli się w walce. Było to zupełną nowością w Japonii, której armia od wieków opierała się wyławianiu indywidualności z szarej żołnierskiej masy. Zaszczytów wyróżnienia i wzmianki w rozkazach doświadczali jedynie nieliczni, na ogół wysokiej rangi oficerowie. Tymczasem teraz trzeba było znaleźć sposób na umocnienie morale japońskich pilotów, zmagających się z ogromnymi czterosilnikowymi bombowcami lotnictwa Stanów Zjednoczonych, które naszpikowane bronią pokładową pałętały się po japońskim niebie. Koniecznym stało się również podniesienie morale zmęczonego już wojnami społeczeństwa i wskazanie im bohaterów, którzy stoją na straży ich bezpieczeństwa. W ten sposób powstał order Buko-sho, ustanowiony 7 grudnia 1944 roku specjalnym dekretem cesarza Hirohito. Odtąd, jeśli Amerykanie mieli swój Honorowy Medal Kongresu, a Anglicy Krzyż Wiktorii, to dla Japończyków najwyższym odznaczeniem za odwagę był właśnie Bukosho. Jako pierwsi zostali nim udekorowani dwaj lotnicy 244. Sentai za pełną poświęcenia walkę zakończoną taranem nad Tokio w dniu 3 grudnia. Byli to kapral Masao Itagaki i kapral Matsumi Nakano. Okaleczony myśliwiec tego ostatniego został wystawiony na widok publiczny w domu towarowym Mitsukoshi w Tokio. Z kolei pozbawiony części lewego skrzydła Ki-61 porucznika Shinomiya można było oglądać w styczniu 1945 roku w domu towarowym Matsuya, także w Tokio. Przez kilka kolejnych wieczorów w małym pokoiku, gdzie urzędował kapitan Kobayashi, długo paliło się światło. Dowódca 244. Sentai analizował raporty swoich pilotów, ze szczególnym uwzględnieniem kątów podejść do ataku podczas taranowania Superfortec. Rozmawiał z dowódcami Chuitai, starając się opracować jak najlepszą taktykę zwalczania B-29. Po kilki dniach przedstawił wnioski dowódcy 10. Hikoshidan, a po ich zaakceptowaniu przedstawił swoim pilotom. Była to niejako instrukcja dla pilotów, w której Kobayashi zalecał przed atakiem uzyskanie przewyższenia nad pułapem bombowców i atak czołowy z górnej półsfery. Dawało to szeregi atutów, a przede wszystkim bardzo szybko skracało dystans do przeciwnika. Dzięki temu atakujący myśliwiec, inaczej niż w przypadku klasycznego podejścia od tyłu, znacznie krócej przebywał w zabójczej strefie ognia strzelców pokładowych, a mimo to miał jeszcze dość czasu na skuteczne ostrzelanie Superfortecy lub wykonanie ataku taranem. Kapitan Kobayashi zwrócił również uwagę na jeszcze jeden istotny dla obrońców szczegół. Uważał, że jeżeli udałoby się przechwycić załadowane bombami Superfortece jeszcze przed osiągnięciem przez nie swojego celu, należało bardziej skoncentrować się na uszkodzeniu jak największej ilości B-29 niż na natychmiastowym zestrzeleniu jednego z nich. W ten sposób można by zmusić ich załogi do rezygnacji z nalotu i opuszczenia szyku, co ułatwiłoby japońskim myśliwcom dobicie ich w drodze powrotnej. Na przetestowanie swoich propozycji nie musiał długo czekać.

Strona: 1, 2, 3