ARTYKUŁY

Strona poświęcona wojnie na dalekim wschodzie, obejmującej zmagania armii i marynarki Cearstwa Japonii oraz Stanów Zjednoczonych.

Dzicy ludzie z Borneo

Wczesnym rankiem 2 marca 1945 roku Douglas MacArthur i członkowie "Grupy Bataanu" weszli na pokład czterech kutrów torpedowych zacumowanych w Zatoce Manilskiej. Minęło 36 miesięcy od czasu, gdy generał, który uosabiał amerykański prestiż na Dalekim Wschodzie czmychnął z Corregidoru, rozpoczynając pierwszy etap swojej spektakularnej ucieczki do Australii. Teraz zamierzał wrócić na Corregidor, ufortyfikowaną wyspę, gdzie, jak mu powiedziano, flaga Stanów Zjednoczonych została "wdeptana w ziemię" przez japońskich zdobywców.
Amerykański 503. Pułk Piechoty Spadochronowej i jeden batalion z amerykańskiej 24. Dywizji Piechoty przez 10 dni przełamywał opór garnizonu liczącego 6000 żołnierzy, który bronił Corregidoru, i dopiero przed kilkoma godzinami uporały się z tym zadaniem. Ponieważ w labiryncie podziemnych jaskiń i tuneli nadal mogli się ukrywać japońscy snajperzy, MacArtrurowi doradzano, aby odłożył na później swoją nostalgiczną wizytę. Odmówił.
MacArthur był w podniosłym nastroju. Zwrócił się do młodego dowódcy kutra, porucznika Josepha Robeftsa i powiedział: - A więc to jest PT-373. Ja wypłynąłem z Corregidoru na PT-41 Johna Bulkeleya.
O 10:00 rano cztery kutry przybiły do Nabrzeża Północnego, tego samego, z którego MacArthur odpływał trzy lata wcześniej. Ze zdumiewającą jak na swój wiek zręcznością generał wdrapał się na rozchwianą przystań i stanął z rękami na biodrach, przyglądając się podziurawionej bombami i pociskami twierdzy. Dla naczelnego dowódcy był to niezwykle wzruszający moment.
Podskakując na wybojach w jeepie prowadzonym przez spadochroniarza kaprala Simsa H. Smitha, MacArthur pojechał najpierw do tunelu Malinta, swojej kwatery głównej w dniach agonii Bataanu. Udał się prosto do wejścia, gdzie nadal leżały zwłoki japońskich żołnierzy. Był to dla towarzyszącego mu pułkownika George'a M. Jones'a, 34-letniego dowódcy pułku spadochroniarzy, chwile silnego napięcia, bo nie mógł być pewien, czy wewnątrz nie ukrywają się jeszcze Japończycy.
Potem jeep MacArthura objechał dookoła pokiereszowaną wyspę, gdzie jeszcze niedawno toczyły się zacięte walki i dotarł do placu apelowego na najwyższym wzniesieniu wyspy. Wysiadłszy z pojazdu, MacArthur ruszył dziarskim krokiem do miejsca, gdzie stał pułkownik Jones wraz z kompanią honorową złożoną z wyczerpanych walką żołnierzy w zaplamionych i podartych mundurach. Niektórzy nosili bandaże.
Jones, absolwent West Point, zasalutował i powiedział:
- Sir, przekazuję Panu Twierdzę Corregidor!

Ruiny koszar w rejonie placu apelowego i pola golfowego na wyspie Corregidor. (Fotografia 1. Ruiny koszar w rejonie placu apelowego i pola golfowego na wyspie Corregidor.)

Nazajutrz po triumfalnym powrocie Douglasa MacArthura na Corregidor padła Manila. Perła Wschodu, niegdyś wspaniałe miasto, była obecnie wypalonym rumowiskiem. Ledwie opadł dym nad stolicą, MacArthur wydał rozkaz inwazji na sześć wysp filipińskich leżących na południe od Luzonu: Panay, Guimaras, Negros, Cebu, Palawan, Tawitawi i półwysep Zamboanga.
Potem naczelny dowódca skierował wzrok na Borneo, wielką dziewiczą wyspę, 490 kilometrów na południowy zachód od Mindanao. Zamierzał wybudować tam lotniska, by wesprzeć następne skoki na Malaje i Sumatrę na zachód od Borneo. Zadanie wyparcia Japończyków z Borneo powierzono dwóm doświadczonym jednostkom australijskim: 7. i 9. Dywizji.
Australijczycy postanowili wysłać najpierw na wyspę tajnych agentów, aby zebrali szczegółowe informacje i spróbowali ustalić miejsce pobytu alianckich jeńców wojennych oraz internowanych cywilów. Przygotowaniem misji zajął się australijski SRD. Major Tom Harrison, który kiedyś był na północnym Borneo z ekspedycją antropologiczną Uniwersytetu Oxfordzkiego, miał teraz poprowadzić zespół siedmiu specjalistów od niekonwencjonalnych działań wojennych.

Wejście do tunelu Malinta na wyspie Corregidor. (Fotografia 2. Wejście do tunelu Malinta na wyspie Corregidor.)

Pierwotny plan przewidywał, że zespół (opatrzony kryptonimem "Semut") dotrze do celu na pokładzie okrętu podwodnego i zejdzie na brzeg nocą, jednak 33-letni major Harrison przekonał szefów SRD, ze on i jego ludzie powinni zostać zrzuceni na spadochronach nad górzystym wnętrzem Sarawaku na północnym Borneo, w dawnych włościach Charlesa Vynera Brooksa, "białego radży", który dwa lata wcześniej pomógł AIB przerzucić na Borneo w charakterze szpiegów hadżich w zielonych turbanach.
W oparciu o informacje przysyłane do Brisbane przez hadżich, Harrison doszedł do przekonania, że zdoła zwerbować wojowniczych tubylców z Sarawaku do pracy przeciwko Japończykom i uzyskać ich pomoc w przygotowaniu desantu morskiego. Dwudziestego piątego marca Harriion i jego siedmiu ludzi wyskoczyło więc na spadochronach z amerykańskiego bombowca B-24 nad niezbadanym wnętrzem Sarawaku.
Niewiarygodnym zrządzeniem losu Harrison wylądował około kilometra od wioski plemienia Kelabit, bitnego ludu, który nienawidził Japończyków. Wodzem tego plemienia był Lawai Bisarai, który mówił po malajsku, języku używanym na wybrzeżu Borneo i w większej części Holendirskich Indii Wschodnich. Wódz Bisarai przyjął ciepło Harrisona, jego zastępcę, kapitana Erica Edmeadesa, i pozostałych sześciu tajnych agentów.
Edmeades, jasnowłosy, atletycznie zbudowany Nowozelandczyk, był znakomitym żołnierzem. Był też instruktorem w Australijskiej Szkole Spadochronowej i mówiono, że wykonał więcej skoków niż ktokolwiek inny w tym kraju. Edmeades jak twierdzili jego koledzy, nie angażował się w nic w imię wyższych celów, podejmował ryzyko dla samego ryzyka.
Ponieważ zespół "Semut" zstąpił w cudowny sposób z nieba, posiadał niezwykłą broń i złote monety - których lud Kelabit używał do wyrobu sztucznych zębów, a nie jako pieniędzy - Tom Harrison został ogłoszony przez tubylów radżą z niebios. Tego wieczoru wszystkich 500 członków plemienia zebrało się w długim domu - wspólnym budynku, w którym wszyscy mieszkali - na całonocne uroczyste pijaństwo. Trunkiem był borak, mocny miejscowy napój pędzony ze sfermentowanego ryżu.
Wieści o przybyciu gości z niebios podawane z ust do ust rozeszły się błyskawicznie i dotarły aż na połnocne wybrzeże. Niebawem zjawili się bosonodzy wysłannicy wielu plemion zamieszkujących prowincję Sarawak, poprzysięgali wierność Harrisonowi i jego ludziom i błagali, aby wyznaczył im jakieś zadania, ponieważ chcieli coś zrobić przeciwko znienawidzonym Japończykom. Radża z niebios szybko znalazł dla nich zajęcie. Harrison oceniał, że w ciągu czterech tygodni udało mu się zwerbować około 50 000 krajowców, którzy zbierali informacje lub napadali na japońskie posterunki i patrole na północnym Borneo.
Tymczasem Harrison ruszył w drogę przez góry, by wykonać najważniejsze zadanie - rozpoznać zatokę Brunei na północno-zachodnim wybrzeżu Wyspy. Rejon ten wybrano wstępnie jako miejsce lądowania australijskiej piechoty, gdy rozpocznie się inwazja.
Raporty o sukcesach przekazane drogą radiową do Australii zaowocowały wysłaniem dwóch kolejnych grup "Semut" zrzuconych na spadochronach nad Sarawakiem. Zespołem "Semut II" dowodził major Tony Carter, Nowozelandczyk, który, podobnie jak Harrison, doskonale znał wyspę. Carter pracował przed wojną dla spółki naftowej i mówił kilkoma miejscowymi dialektami. W stosunkowo krótkim czasie zorganizował wojownicze plemię Kenyah, by zbierało dla niego informacje i nękało Japończyków.
Major William Sochon nie wydawał się najodpowiedniejszym kandydatem na dowódcę grupy "Semut III". Mimo swego wieku i pokaźnej tuszy zdołał jednak przeżyć twarde zetknięcie z ziemią przy skoku spadochronowym. On również znał dobrze Sarawak, ponieważ służył tam niegdyś jako oficer policji. Niebawem stanął na czele licznej grupy z plemienia Dajak, plemienia tak okrutnego i zawziętego, że zyskało sobie miano "dzikich ludzi z Borneo".
Każdy nowy przybysz zrzucony na spadochronie nad Sarawakiem musiał przejść "Kurs Toma Harrisona", swego rodzaju praktyczny program szkoleniowy. Przydzielano mu około 25 tubylców, uzbrojonych w większości we włócznie i groźnie wyglądające noże, i wysyłano w góry, gdzie błąkał się przez cztery tygodnie, dając się we znaki Japończykom, jeśli nadarzyła się okazja. Po powrocie major Harrison nagradzał go uściskiem dłoni i powierzał mu dowództwo nad obszarem o powierzchni około 400 kilometrów kwadratowych.
Przez cały ten czas na północnym Borneo lądowały kolejne zespoły "Semut", a utworzona w efekcie siatka szpiegowska, sabotażowa i dywersyjna rozciągała się na setki kilometrów we wszystkich kierunkach.
Do obozu Harrisona przybywali bez przerwy coraz to nowi miejscowi ochotnicy. Zjawił się chiński lekarz, który przyprowadził ze sobą żonę i 13 dzieci. Rodzina zorganizowała i prowadziła szpital. Gdy zaczynało brakować lekarstw i środków opatrunkowych, wysyłano grupę krajowców, by napadła na japoński posterunek i przyniosła potrzebne medykamenty. Harrison nigdy nie pytał, jaki los spotkał japońskich żołnierzy z posterunku.
Major i jego wojownicy spieszyli też na ratunek alianckim lotnikom, którzy musieli wyskoczyć na spadochronie nad dżunglą lub morzem w pobliżu wyspy. Czasem zestrzeleni lotnicy spędzali w dżungli całe tygodnie - żywiąc się korzonkami, insektami i myszami - zanim ich uratowano. Pewnego razu aż l3 amerykańskich lotników wracało jednocześnie do zdrowia w zaimprowizowanym szpitalu chińskiego lekarza.
Ze względów bezpieczeństwa major Harrison przeniósł w końcu swoją kwaterę główną w głąb lądu, na terytorium plemienia Bawanga, gdzie on i inni agenci spotkali się z gorącym przyjęciem. W kwietniu Harrison skierował Bawanga do pracy przy wycinaniu dżungli pod pas startowy, 300 kilometrów od wybrzeża. Zamierzał tam urządzić awaryjne lądowisko dla alianckich bombowców. Praca posuwała się naprzód bardzo powoli, pomimo nieprzerwanych wysiłków Bawanga.
Tubylcy wyrywali splątane zarośla gołymi rękami, spulchniali ziemię kijami i ubijali ją bosymi nogami.
Aby przyspieszyć budowę pasa startowego - inwazja na Borneo miała się rozpocząć za miesiąc - Harrison poprosił przez radio o narzędzia. Dwa dni później dwa amerykańskie samoloty przeleciały nad wioską Bawanga i zrzuciły na spadochronach zasobniki z łopatami, grabiami, motykami, siekierami i oskardami. Ładunek śmiertelnie wystraszył Bawanga, którzy za nic w świecie nie chcieli dotknąć nowoczesnych narzędzi. Nadal pracowali swoimi prymitywnymi metodami, ale oczyścili pas w terminie.
Co zdumiewające, 3000 Japończyków stacjonujących na północnym Borneo najwyraźniej nie miało pojęcia, ze przedsiębiorczy Amerykanin nazwiskiem Tom Harrison organizuje na ich tyłach ogromną armię szpiegów i zabójców. Japońscy oficerowie zauważyli jednak, że napawający wcześniej do garnizonów strumień tytoniu, soli, ryżu i szukających pracy tubylców praktycznie wysechł. Nieliczni krajowcy przychodzili czasem do japońskich obozów, rzekomo w poszukiwaniu płatnej pracy, lecz byli to szpiedzy Harrisona.
Kiedy Japończycy zorientowali się wreszcie, ze coś jest nie tak, wezwali swego miejscowego informatora z plemienia Dajak imieniem Bigar anak Debois, i zapytali, dlaczego żywność i inne artykuły z wnętrza wyspy nie docierają tak regularnie jak w ciągu trzech lat okupacji. Japończycy nie wiedzieli, że Debois został szpiegiem siatki "Semut". Przebiegły Dajak skłamał, iż powodem przerwania dostaw są ważne plemienne święta, powodzie, susze i plaga szczurów. Japończycy zdawali się akceptować to wyjaśnienie, zwłaszcza, że pochodziło od tak zaufanego informatora jak Bigar anak Debois.
Na początku maja, miesiąc przed inwazją na Borneo, australijscy dowódcy (i rząd w Canberze) zaprotestowali przeciwko roli wyznaczonej australijskiej piechocie. Oświadczyli, że skoro główny impet alianckiego uderzenia jest skierowany przeciwko Japonii, wyparcie Japończyków z Borneo będzie krwawym - i niepotrzebnym - przedsięwzięciem. MacArthur podkreślił jednak, iż odwołanie inwazji zakłóci jego plany strategiczne i przedłuży działania wojenne na południowo-zachodnim Pacyfiku.
Dziesiątego czerwca australijska 9. Dywizja wylądowała na wyspie Labuan w pobliżu Borneo oraz w zatoce Brunei. Swoim zwyczajem naczelny dowódca "uderzał na nich tam, gdzie ich nie było", odcinając Japończyków na Borneo od dostaw zaopatrzenia i pozostawiając izolowane garnizony na pastwę głodu.
W rejonie Brunei 3000 japońskich żołnierzy, ostrzeliwanych przez ciężką artylerię okrętową i zagrożonych okrążeniem, wycofało się kilkanaście kilometrów przez dżunglę do umocnień i zabudowań na tyłach. Major Tom Harrison, kilku jego oficerów i liczna grupa zawziętych "dzikich ludzi z Borneo" dotarli tam jednak wcześniej. Kiedy pojawiła się japońska piechota, zastała ruiny i zgliszcza. Baraki i budynki zostały zburzone lub spalone. Radiooperatorzy, podoficerowie z kwatermistrzostwa, mechanicy, kanceliści i urzędnicy lokalnej administracji leżeli martwi w swoich biurach, przed barakami lub na skraju dżungli. Zostali wystrzelani, zakłuci włóczniami, zasztyletowani bądź uduszeni przez ludzi Harrisona i ich tubylczych sprzymierzeńców.
Tymczasem Douglas MacArthur zszedł na ląd w zatoce Brunei w ślad za pierwszą falą oddziałów szturmowych. Kiedy kroczył piaszczystą drogą równoległą do plaży, wszędzie wokół rozbrzmiewał huk wystrzałów i jazgot karabinów maszynowych. Kiedy był już kilkaset metrów w głębi lądu, generał usłyszał tuż przed sobą odgłosy walki i ruszył w tamtą stronę, żeby zobaczyć, co się dzieje.
Kilku Australijczyków pochylało się nad dwoma zabitymi Japończykami leżącymi w okopie. Nagle pojawił się australijski korespondent wojenny i chciał zrobić MacArthurowi zdjęcie na tle martwych nieprzyjaciół. Generał odmówił, korespondent opuścił więc aparat, by sfotografować dwóch zabitych Japończyków, i w tym momencie kula przeznaczona dla MacArthura trafiła go w ramię.

Generał Douglas George MacArthur, dowódca amerykańskich wojsk na południowo-zachodnim obszarze Pacyfiku. (Fotografia 3. Generał Douglas George MacArthur, dowódca amerykańskich wojsk na południowo-zachodnim obszarze Pacyfiku.)

Trzy tygodnie później w Balikpapanie na południowo-wschodnim wybrzeżu MacArthur znów zszedł na ląd w ślad za pierwszym rzutem i wspiął się na niskie wzniesienie, niecałe 200 metrów od japońskich linii. Kiedy stał wyprostowany i wpatrywał się w mapę, podbiegł australijski major krzycząc do MacArthura i towarzyszących mu oficerów aby się ukryli, ponieważ na pobliskim wzgórzu jest karabin maszynowy. Kilka chwil później rozległ się wściekły terkot broni automatycznej i seria pocisków przeszyła powietrze. W ułamku sekundy generałowie, admirałowie oraz Lee Van Atta, reporter z Międzynarodowej Agencji Informacyjnej, padli płasko na ziemię. Kiedy odważyli się unieść głowy, spostrzegli, że MacArthur nadal stoi wyprostowany i spokojnie studiuje mapę.
Australijscy "kopacze" byli zdumieni, ujrzawszy na pierwszej linii pięciogwiazdkowego generała. Jeden z żołnierzy spojrzał w górę, rozpoznał MacArthura i zawołał do towarzyszy:
- Chryste, to mesjasz!
Japońscy obrońcy, którzy uciekli na łeb na szyję w głąb lądu, byli ustawicznie atakowani i tropieni przez majora Toma Harrisona i jego tajną armię "dzikich ludzi z Borneo". Przez wiele tygodni rozproszone grupki Japończyków błąkały się po nieprzebytej dżungli. Wielu z nich - zagłodzonych, wyczerpanych, zdemoralizowanych i sterroryzowanych przez niewidzialnych prześladowców - powiesiło się na pasach przywiązanych do gałęzi drzew.
Tymczasem setki kilometrów dalej na północ toczyły się zażarte walki na Luzonie, gdzie generał Tomoyuki Yamashita rozpaczliwie próbował powstrzymać amerykańskie natarcie.

Autor: William Breuer. Źródło: "Nieznana Wojna MacArthura", wydawnictwo Amber.