Ucieczka generała Douglada MacArthura z Corregidoru

W małym gabinecie w głębi tunelu Malinta na Corregidorze generał Douglas MacArthur czytał rozszyfrowaną wiadomość, która nadeszła właśnie z Departamentu Wojny w Waszyngtonie. Podpisana przez szefa sztabu wojsk lądowych George'a C. Marshalla depesza ostrzegała najsłynniejszego amerykańskiego generała, że prezydent Franklin D. Roosevlt może rozkazać mu opuścić Corregidor i przenieść się do Melbourne w Australii, prawie 5000 kilometrów dalej na południe. Była godzina 12:03 23 lutego 1943 roku; minęło 75 dni. odkąd potężne siły japońskie dokonały inwazji na Filipiny.
MacArthur hył wstrząśnięty wiadomością z Waszyngtonu. Treść depeszy zdawała się dowodzić tego co generał i jego oblężeni na Bataanie żołnierze podejrzewali już od tygodni: Roosevelt i Szefowie Połączonych Sztabów spisali Filipiny na straty. Poświęcili przy tym amerykańskich i filipińskich obrońców wyspy wraz z 17-milionową ludnością, na ołtarzu dalekosiężnej strategii, która miałaby dać całkowicie nieprzygotowanym do wojny Stanom Zjednoczonym czas na dozbrojenie i rozbudowanie potencjału militarnego.
Rzeczywiście, w Waszyngtonie zapadła ważka decyzja: pierwszym celem Ameryki będzie pokonanie hitlerowskich Niemiec (które dwa dni po Pearl Harbor wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym), a dopiero potem "Wuj Sam" skieruje cały ciężar swojej potęgi wojskowej przeciwko Japończykom. Decyzję tę utrzymywano w tajemnicy przed najbardziej zainteresowanym dowódcą- generałem Douglasem MacArthurem.
MacArthur nie odpowiedział na depeszę generała Marshalla. Sześć dni później otrzymał przez radio wiadomość od prezydenta Roosevelta, zgodnie z którą miał "przenieść się do Australii i objąć dowództwo nad wszystkimi stacjonującymi lamj wojskami".
MacArthur stanął przed dylematem. Gdyby nie posłuchał prezydenta Roosvelta groziłby mu sąd wojenny. Jeśli wykonałby rozkaz, zostałby oskarżony o porzucenie na łaskę losu swoich żołnierzy odciętych na Bataanie. Tej nocy rozgoryczony generał podyktował prośbę o dymisję i oznajmił swoim oficerom, że popłynie na Bataan i będzie walczył do końca jako zwykły piechur.
Oficerowie ze sztabu MacArthura byli przerażeni i błagali go, aby podarł swoją rezygnację. Czy będzie lepiej służył krajowi - pytali - jako martwy szeregowiec piechoty niż jako żywy generał? Adiutanci przekonywali go, że najlepsze, co może zrobić, to udać się do Australii, objąć dowództwo nad czekającą tam na niego armią i poprowadzić ją na odsiecz "Walecznym Bękartom z Bataanu".
Tydzień później trawiony wątpliwościami generał otrzymał drugą depeszę radiowa, od prezydenta Roosevelta: "Sytuacja w Australii wymaga pańskiego niezwłocznego przybycia".
Adiutanci znów zaczęli przekonywać MacArthura, by podjął próbę ewakuacji z wyspy. Wiedzieli, iż amerykańska "zdrajczyni", która nazywała siebie Tokijską Różą, wygłasza przez japońskie radio chełpliwe pogróżki, że MacArthur zostanie pojmany na Corregidorze i powieszony w Tokio jako zbrodniarz wojenny.

Minęły kolejne 72 godziny. Wreszcie generał zgodził się wyruszyć do Australii. Miała mu towarzyszyć żona, mały synek, filipińska opiekunka chłopca, Ah Cheu, oraz 14 oficerów sztabowych i jeden szeregowiec. Na Filipinach pozostawało 20 amerykańskich generałów. Dowództwo nad wojskami na Bataanie i Corregidorze obejmował dobry przyjaciel MacArthura, generał major Jonathan M. "Skinny" Wainwright, kościsty stary kawalerzysta.
MacArthur postanowił przebić się przez japońską morską i powietrzną blokadę Corregidoru czterema wysłużonymi kutrami torpedowymi, którymi dowodził 30-letni porucznik John D. Bulkeley. Bulkeley zdobył sławę dzięki szeroko opisywanym w prasie zuchwałym atakom torpedowym na japońskie okręty wojenne, transportowce i barki desantowe. Plan przewidywał, że MacArthur i towarzyszące mu osoby popłyną na pokładzie kutra torpedowego na filipińską wyspę Mindanao, leżącą 1000 kilometrów dalej na południe. Stamtąd miały zabrać uciekinierów trzy czterosilnikowe bombowce Boeing B-17 Flying Fortress (latające fortece), wysłane specjalnie w tym celu z Australii.
Kilka dni przed wypłynięciem zadziorny John Bulkeley zapewnił MacArthura, że długi rejs na Mindanao to będzie "bułka z masłem", chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, iż potrzeba cudu, aby ryzykowne przedsięwzięcie się powiodło. Kutry torpedowe miały pokonać większą część trasy w ciemnościach, płynąc z wielką prędkością przez nieznane wody. Gdyby któryś z kutrów wpadł na rafę koralową, to naprawdopodobniej wątły, 23-metrowy kadłub nie wytrzymałby zderzenia, wyrzucając pasażerów w mroczną, pełną rekinów toń.
Żaden z kutrów torpedowych nie był wyposażony w żyrokompas, toteż Bulkeley musiał utrzymywać kurs za pomocą zwykłego kompasu, logu i gwiazd - technikami używanymi przez dawnych żeglarzy. Członkowie załogi i pasażerowie kutrów siedzieli dosłownie na beczkach z prochem. Pokład każdego kutra wypełniały stalowe baryłki, z których każda zawierała 50 galonów (190 litrów) wysokooktanowej benzyny. Nieprzyjacielski pocisk smugowy mógł spowodować zapalenie się oparów benzyny i momentalnie zamienić okręt w piekło.
Potężne silniki Packarda zainstalowane na kutrach powinny być wymieniane co 700 godzin pracy, ale po trzech miesiącach ciężkiej służby na morzu bez odpowiedniego zaplecza technicznego eskadra przekroczyła już czterokrotnie ten limit. A ponieważ zapchane sadzą silniki nie mogły rozwinąć pełnej prędkości, niektóre japońskie okręty wojenne były w stanie przechwycić kutry po drodze.
W dniu planowanego wyjazdu MacArthur wezwał do siebie generała Wainwrighta. Kładąc rękę na ramieniu starego przyjaciela, powiedział ze wzruszeniem w głosie:
- Skinny, powrócę z takimi siłami, z jakimi będę mógł, i tak szybko, jak będę mógł!
- Wiem - odparł Wainwright.
O zachodzie słońca 11 marca cztery wysłużone kutry torpedowe wymknęły się z Zatoki Manilskiej i John Bulkeley wziął kurs na Mindanao. Jakiś czas później Amerykanie spostrzegli wielkie ogniska na brzegu opanowanej przez Japończyków wyspy Apo - tradycyjny sygnał, że odbywa się nocna ucieczka przez blokadę.
Kiedy kutry pruły wzburzone fale, pasażerami rzucało po całym pokładzie. Co jakiś czas ogłaszano alarm, ponieważ w pobliżu pojawiały się japońskie okręty wojenne. W takich wypadkach wyłączano silniki, kutry unosiły się bezwładnie na wodzie, a wszyscy na ich pokładach modlili się, aby nieprzyjaciel nie odkrył maleńkiej flotylli.
Po 33 godzinach nadciągnęło nowe niebezpieczeństwo. Na morzu Mindanao zerwał się sztorm. Ciężkie, gniewne fale przelewały się przez dzioby, ciskając pasażerami jak gumowymi zabawkami w dziecięcej wanience.
Wszystkie szczury lądowe dostały choroby morskiej. Pewien generał brygady, przewieszony przez wyrzutnię torpedową, odrzucił pomoc młodego marynarza, który chciał odciągnąć go na środek pokładu, w miejsce nieco bardziej osłonięte od wściekłych uderzeń wody i wiatru.
- Nie, nie! - jęknął generał. - Pozwól mi tu umrzeć!
Douglas MacArthur leżał na koi, tak chory, że ledwie mógł się poruszyć. Jego żona Jean klęczała obok na brudnej podłodze i rozcierała mu ręce, aby poprawić krążenie. Ona też źle znosiła huśtanie i kilka razy zwymiotowała.
O świcie sztorm ucichł i morze się uspokoiło. Wszyscy pasażerowie odetchnęli z ulgą, kiedy o 6:30 wachtowy dostrzegł zarys przylądka Cagayan na Mindanao - cel ich podróży. Po 35 ciężkich godzinach na wzburzonym morzu, nawigując prymitywnymi metodami i wymykając się nieprzyjacielskim okrętom, John Bulkeley dotarł do miejsca przeznaczenia.
O 7:02 kutry torpedowe przycumowały do rozklekotanej przystani. Patrząc na zegarek, Bulkeley zażartował:
- Do diabła! Spóźniliśmy się dwie minuty!
Douglas MacArthur pomógł żonie zejść z pokładu kutra PT-41. Potem podszedł do zarośniętego, zmęczonego Bulkeleya, serdecznie uścisnął mu dłoń i powiedział z patosem:
- Johnny, wyrwałeś mnie z objęć śmierci - i nie zapomnę ci tego! MacArthura i jego ludzi odwieziono 8 kilometrów w głąb lądu, na plantację ananasów Del Monte, gdzie przygotowano dla nich pokoje gościnne i kantynę, by mogli zaczekać na B-17 z Australii. Tego popołudnia generał otrzymał z poufnego źródła wstrząsającą wiadomość. Żwawy, drobny Manuel Quezon, prezydent Republiki Filipin, który wcześniej odpłynął z Corregidoru okrętem podwodnym na wyspę Negros, zachwiał się w swojej lojalności wobec Stanów Zjednoczonych i myślał o przejściu na stronę Japończyków. Taka ewentualność byłaby dla Japonii niezwykle wygodna propagandowo i mogłaby spowodować, że miliony Filipińczyków pogodziłyby się z japońską okupacją wysp.
Kiedy Japończycy dokonali inwazji na Filipiny, prezydent Quezon był przekonany, że Franklin D. Roosevelt, którego uważał za starego i zaufanego przyjaciela, przyśle walczącym Filipińczykom znaczne posiłki i niebawem MacArthur zepchnie najeźdźców do morza. Ponieważ nie pojawił się ani jeden żołnierz, samolot czy okręt wojenny. Quezon domyślił się prawdy: "stary przyjaciel" Roosevelt pozostawił Filipiny własnemu losowi. Prezydent republiki poczuł się zdradzony.
Przed opuszczeniem Corregidoru prezydent Quezon usłyszał w radiu tokijskim przemówienie japońskiego premiera i ministra wojny, generała Hideki Tojo, który "obiecał" przyznać Filipinom pełną niepodległość "w najbliższej przyszłości". Oświadczenie Tojo wywarło wielkie wrażenie na zdezorientowanym Quezonie. Jego uraza do Roosevelta wzrosła, a lojalność wobec Stanów Zjednoczonych słabła.
Quezon oznajmił zapalczywie Carlosowi P. Romulo, zaufanemu doradcy:
- Musimy się ratować i do diabła z Ameryką (...). Wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Japonią nie jest naszą wojną.
Po otrzymaniu niepokojącej wiadomości generał MacArthur wysłał oficera, by odnalazł porucznika Johna Bulkeleya. Przebywał on na przystani Cagayan, gdzie mimo iż nie spał od 40 godzin, nadzorował prowizoryczny remont swego mocno nadwerężonego PT-41. Po przybyciu do Del Monte, Bulkeley zastał niemal wszystkich w stanie bliskim paniki, z wyjątkiem Douglasa i Jean MacArthurów. Wieści, że amerykański generał przybył na Mindanao, dotarły do Japończyków, którzy wysłali żołnierzy z Davao w południowej części wyspy, by go zabili lub pojmali.

Strona: 1, 2